Wielka Brytania chce wprowadzić przymusowe, powszechne cyfrowe dowody tożsamości, tj. digital ID. Plany w tej sprawie opracował i zamierza przedstawić rząd premiera Keira Starmera i Partii Pracy. To wszystko w kraju, w którym od dawna nie obowiązywały nawet stare, papierowe dowody osobiste w kształcie książeczki (o elektronicznych kartach z chipem nawet nie wspominając) – postrzegane jako zamach na indywidualną podmiotowość i szacunek do obywatela.
Gwoli ścisłości – być może nadużyciem jest stwierdzenie, że wprowadzenia owych cyfrowych ID „chce Wielka Brytania”. Wielka Brytania en masse, rozumiana jako brytyjskie społeczeństwo (czy przynajmniej ta jego część, która poczuwa się do związków z tym krajem – czego o kolejnych pokoleniach imigrantów z Afryki i Azji powiedzieć bynajmniej nie można), tego wcale nie chce. Chce natomiast tego jej establishment rządzący, postrzegający to pierwsze ze słabo skrywaną pogardą.
Już dzisiaj Wielka Brytania uchodzi – skądinąd nie od bardzo dawna – za jeden z najgorszych pod względem wolności słowa, wyrazu czy aktywności politycznej krajów szeroko pojętego zachodu. Proces ten nabrał meteorycznego przyspieszenia po dojściu do władzy przez Partię Pracy, niemal półtora roku temu – w najbardziej skrajnie lewicowym wydaniu, jakie owa niegdyś względnie umiarkowana, socjaldemokratyczna partia widziała od dekad.
W ciągu owego roku Albion w szybkim tempie upodabniał się do orwellowskiego Pasa Startowego Numer Jeden. Kraj ten słynie dziś z policji, która codziennie aresztuje ok. 30 osób za „obraźliwe” lub „niewrażliwe” wpisy na X/Twitterze. Nowo wprowadzone przepisy (m.in. hunwejbińska z ducha ustawa Online Safety Act) niemal zupełnie likwidują jakąkolwiek prywatność mieszkańców wobec rządu. Teraz zaś rząd przymierza się do kroku, który wszystkie te działania przyćmi i zarazem podsumuje.
„Dowodzik” zamordyzmu
O tym, że Wielka Brytania może spodziewać się „prezentu” ze strony skrajnie lewicowego gabinetu, rozważania pojawiały się już w ciągu ubiegłych miesięcy. Na początku września nieoficjalnie potwierdziła je minister spraw wewnętrznych (tj. Home Secretary), Shabana Mahmood. Teraz zaś nastąpiło oficjalne potwierdzenie tego, co wcześniej stanowczo dementowano – rząd Starmera chce wprowadzić gigantyczny system inwigilacji na skalę całego kraju. Właśnie pod pretekstem „cyfrowego ID”.
Warto przy tym pamiętać, że Wielka Brytania nie zna pojęcia dowodów osobistych od końca II wojny światowej. Zarzucono je wtedy pod presją społecznego sprzeciwu, jako niekompatybilne z normami wolnego i cywilizowanego społeczeństwa. Obecni Laburzyści nie udają jednak nawet, że tym się przejmują – a nawet wprost przeciwnie, rząd otwarcie twierdzi, że brytyjskie społeczeństwo ma realizować zasadę wolności poprzez kontrolę. Oczywiście kontrolę rządu nad owym społeczeństwem.
Nowo wprowadzane, cyfrowe ID, nazywane potocznie „Brit Card”k mają być, jak się rzekło, obowiązkowe dla każdego dorosłego. Miałyby zastąpić wszelkie inne dokumenty tożsamości, zarazem stając się narzędziem automatycznego legitymowania obywateli na każdym kroku. Mają one być sprzęgnięte z masowo instalowanymi w miejscach publicznych kamerami monitoringu zaopatrzonego w scentralizowane systemu rozpoznawania twarzy oraz śledzenia każdej osoby w czasie rzeczywistym.
Po dobroci, albo wepchniemy wam do gardeł
Rząd zachwala pomysł, twierdząc, że cyfrowe ID oferuje Brytyjczykom „benefity”, takie jak „możliwość udowodnienia swojej tożsamości w celu uzyskania dostępu do usług”. Dyplomatycznie nie wspomniano tutaj, że to samo państwo najpierw czyni owe rzekome „usługi publiczne” niezbędnymi (poprzez np. rozwinięty do absurdu przymus licencji i pozwoleń na wszystko), potem uniemożliwia do nich dostęp bez agresywnie szpiegującego cyfrowego ID, a na końcu „oferuje benefity”.
Najpewniej zdajać sobie sprawę, że jego wiarygodność w tej mierze jest żadna, Laburzyści chcą też zachęcić do akceptacji cyfrowych dokumentów tożsamości, prezentując je jako remedium na nielegalną imigrację. Ma to, jak twierdzą, pozwolić na „kontrolę” (znów to słowo, ale co ono w zasadzie oznacza wobec nielegalnych imigrantów, gdy zastępuje „deportację”…?) zjawiska zapiekle forsowanej przez brytyjskie elity, ale znienawidzonej przez społeczeństwo masowej imigracji z krajów Trzeciego Świata.
Tyle, że mało kto w tę wersję wierzy – biorąc pod uwagę, że brytyjskie państwo już ma wszelkie narzędzia do zwalczania tego zjawiska, a mimo to nie tylko tego nie robi, ale też samo sprowadza kolejne fale imigrantów. Zaś tym przybyłym oferuje – na koszt podatnika – lepsze warunki życia niż wspomniany, przeciętny podatnik. Prawie nikt zatem nie wierzy w optymistyczne wizje kreślone przez brytyjskich ministrów. To jednak rządu bynajmniej nie zniechęca.
Niemal od razu bowiem, wraz z zachętami, członkowie gabinetu zaczęli grozić i straszyć. Jak twierdzą przedstawiciele władz, osoby, które odmówią poddania się śledzeniu za pomocą cyfrowego ID, nie będą mogły znaleźć pracy, uzyskać dostępu do rachunków bankowych czy czegokolwiek załatwić w duszącym, biurokratycznym systemie administracyjnym. Wielka Brytania, w zamyśle Laburzystów, ma zostać po prostu zmuszona do pokornego poddania ciasnej, inwigilacyjnej kontroli wszechmocnego państwa. Z tym zaś może być różnie.
Wielka Brytania bulgocze pod przykrywką
Brytyjczycy bowiem zareagowali falą wrogości i niechęci wobec pomysłu, o które być być może władza nie podejrzewała ich zdolnymi. Petycja sprzeciwiająca się wprowadzeniu cyfrowych ID błyskawicznie zebrała 2 mln podpisów. I choć rząd niemal na pewno się nią nie przejmie, to obywatele mogą także „głosować nogami” – i po prostu je bojkotować (już pojawiają się poradniki, jak to legalnie zrobić). W odpowiednio wielkiej skali w istocie mogłoby to pozbawić cały system sensu. Dlatego tak ważne jest dla władz, aby do ID spróbować przymusić każdego.
Oczywiście każdego” nie oznacza faktyczne każdego. Premier Starmer nie na darmo dorobił się przecież przydomka „Two-tier Keir”, chroniąc i dbając o praktyczną bezkarność nielegalnych imigrantów, postępowych aktywistów oraz czarnych i muzułmanów – jednocześnie białym, anglosaskim Brytyjczykom nastawionym „niedemokratycznie” (tj. tym wyrażającym jakikolwiek sprzeciw wobec polityki, ideologii i narracji Laburzystów) dokręcając śrubę prawnych represji w sposób nieznany w Wielkiej Brytanii od XVIII wieku.
Jednak kolejne działania i pomysły jego rządu – represje po zamieszkach w Southport, próby powolnej konfiskaty podatkowej ziemi rolnej i domów jednorodzinnych, drakońskie szykany za zwykłe wyrażanie opinii w sieci, totalitarna Online Safety Act, zapiekła obrona imigranckich hoteli w Epping i innych miejscowościach, a nawet próby wymuszenia rejestracji wszystkich kur i kurczaków w Anglii – powodują coraz silniejszy, bardziej zdeterminowany i zapiekły opór ze strony coraz szerszej grupy Brytyjczyków.
Szczególnie wobec konstatacji – wyjątkowo bolesnej dla przywykłych do rządów o wysokim standardzie prawnym i politycznym – że dzisiejsze brytyjskie państwo nie tylko ich nie reprezentuje i nie ma ich najlepszego interesu na myśli, ale wprost przeciwnie, interest ten jest sprzeczny z tym, co za swój interes uznają przeżarte wokeizmem elity rządowe.