Tytułowa oferta – milion dolarów – jest zupełnie na serio. Pewien miliarder i sponsor polityczny oferuje taką właśnie nagrodę za byłego boliwijskiego prezydenta i wciąż aktywnego polityka, Evo Moralesa. W ten sposób współczesna Boliwia sięgnęła po szczytne tradycje literackiego i filmowego westernu w polityce. Nie wszystko jednak przedstawia się tam tak malowniczo.
Marcelo Claure to biznesmen wywodzący się z Boliwii i obywatel tego kraju. Swoje interesy prowadzi jednak głównie w USA i tam też w (konkretnie w Nowym Jorku) fizycznie przebywa. Pozwoliło mu to zaangażować się w politykę w rodzinnym kraju bez obawy przed konsekwencjami, z jakich w swej historii słynęła Boliwia. Takich, przykładowo, że w domu zjawi mu się tłum wściekłych zwolenników politycznego wroga.
Polityka rodem z Andów
Claure poinformował, że oferuje milion dolarów nagrody za Evo Moralesa. Choć – w ukłonie dla czasów współczesnych i w sposób nieco odmienny od klasyki westernowej – nie za „żywego lub martwego”, lecz za „informacje wiodące do aresztowania”. Wspomniany Evo Morales to postać, która kładzie się długim cieniem na rzeczywistości politycznej, w której znajduje się Boliwia. Były socjalistyczny prezydent uchodził niegdyś za cudowne dziecko polityki i boliwijskiego Hugo Cháveza.
Od czasu, kiedy stało się oczywiste, że ten ostatni swoim „boliwariańskim socjalizmem” doszczętnie zrujnował Wenezuelę, przykład ten stał się jakby mniej popularny, afiliacja ideowa jednak pozostaje. Morales zasłynął z lewicującego populizmu, oferując „proste” rozwiązania milionom zubożałych indiańskich chłopów. Od czasów jego rządów niewiele się jednak zmieniło. Problem biedy w kraju jak pozostawał, tak pozostaje – zmieniła się za to scena polityczna.
Obecny prezydent, Luis Acre, to były współtowarzysz partyjny Moralesa. Obecnie jednak stanowi jego najzawziętszego wroga, zaś tematem przewodnim wiadomości dnia w Boliwii jest wojna polityczna (choć bynajmniej nie bez akcentów fizycznych) pomiędzy frakcjami w rządzącej partii socjalistycznej. Która to rozpadła się na skrzydła zwolenników Moralesa oraz Acre’a. Warto też jednak pamiętać, że daleko nie wszyscy obywatele popierają któregokolwiek z drogich prezydentów – byłego i obecnego.
Boliwia jako „żart”
Impuls do najnowszej salwy w wewnętrznej wojnie politycznej nadała decyzja boliwijskiego sądu. Ten bowiem nakazał aresztowanie Moralesa oraz zamrożenie jego aktywów. Były prezydent uparcie nie stawia się bowiem na sądowe wezwania w grożącej mu sprawie (jest oskarżony o posiadanie potomstwa z osobą niepełnoletnią). Przebywa on w regionie Tropico, w departamencie Cochabamba, gdzie cieszy się silnym poparciem miejscowej ludności.
I właśnie za „wydobycie” go z jego regionalnej politycznej twierdzy swą nagrodę oferuje Claure. Bynajmniej nie popiera on przy tym Acre’a – twierdząc, że obecne rządy socjalistów czynią z kraju „żart”. I państwo traktowane niepoważnie, w którym nie sposób inwestować. Sam skłania się ku poparciu prawicowej opozycji – ta jednak nie ma jeszcze wyłonionego kandydata. Sam Morales zaś niezmiennie twierdzi, że wszelkie zarzuty przeciw niemu to próba storpedowania jego szans przed sierpniowymi wyborami prezydenckimi.
Powiedzieć, że Boliwia jest krajem niezbyt stabilnym, to silić się na wyjątkowo sarkastyczny eufemizm. Od momentu uzyskania niepodległości w 1825 roku kraj ten doświadczył 190 (!) zamachów stanu. W tym kontekście najnowsze doniesienia polityczne z tego kraju zasługują niemalże na miano wymiany wyrafinowanych uprzejmości. Mimo to, nie co dzień widzi się milionowe oferty za pojmanie prezydenta…