Korea Południowa wraca do normalności. Prezydent tego kraju, Jun Suk Jeol, zapowiedział w nocy zniesienie stanu wojennego, który wprowadził kilka godzin wcześniej. Głowa państwa tłumaczyła to decyzją Zgromadzenia Narodowego (koreański parlament), które uznało działania prezydenta za niekonstytucyjne i przyjęło uchwałę wzywającą go do cofnięcia radykalnego ruchu.
Prezydent chciał oczyścić kraj z „wrogów”. Szybko się z tego wycofał
Za nami bardzo niespokojny czas na Półwyspie Koreańskim. Wczoraj w godzinach popołudniowych czasu polskiego świat obiegła informacja o wprowadzeniu stanu wojennego przez prezydenta Korei Południowej. Jun Suk Jeol deklarował, że w ten sposób chce chronić porządek w kraju, a jednocześnie zapowiedział, że rozprawi się z siłami antypaństwowymi. Za takie uznał opozycję, która w jego ocenie sprzyja reżimowi północnokoreańskiemu i paraliżuje kraj. Miało się to przejawiać m.in. w kwestii uchwalania budżetu oraz funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości.
Z medialnych doniesień wynikało, że do siedziby parlamentu wkroczyło wojsko, obowiązywać miał zakaz działalności partii politycznych, a kontrolę nad mediami przejmowała armia. Rosło ryzyko starć policji z demonstrantami, którzy nie zgadzali się z decyzją prezydenta. Na sytuację nerwowo reagowały rynki, efektem był m.in. wyraźny spadek kursu wona czy wyprzedaż akcji Samsunga. Wydarzenia miały też wpływ na rynek krypto. Więcej na ten temat przeczytacie w tym tekście. Przedstawiciele USA deklarowali, że monitorują sytuację. Wszystko wskazuje jednak na to, że udało się uniknąć eskalacji konfliktu.
Chociaż policja zablokowała wejścia do siedziby parlamentu, wielu posłom udało się dostać do środka. Zwołano sesję, w której wzięło udział 190 z 300 członków Zgromadzenia Narodowego i przyjęto uchwałę wzywającą do zniesienia stanu wojennego. Co ciekawe, głosowali za tym nie tylko opozycjoniści, ale też członkowie partii prezydenta – Partii Władzy Ludowej. Agencja prasowa Yonhap podała, że przewodniczący tego ugrupowania, Han Dong Hun, domaga się od prezydenta wyjaśnienia decyzji, którą uznał za katastrofalną. Przeprosił też społeczeństwo w imieniu partii rządzącej.
Kryzys zażegnany, Korea Południowa działa po staremu? Mało prawdopodobne
Południowokoreańskie media podają, że rząd może się podać do dymisji. Ze stanowisk rezygnują też doradcy prezydenta. Nad tym ostatnim zawisła groźba wydalenia z partii. Głowa państwa może mieć jednak większy problem: opozycja złożyła wniosek o wszczęcie wobec niego procedury impeachmentu. Głosowanie w sprawie uruchomienia mechanizmu pozbawienia go władzy jest planowane na najbliższe dni. Do tego potrzeba jednak minimum dwóch trzecich głosów w Zgromadzeniu Narodowym. Partie opozycyjne taką siłą nie dysponują i muszą liczyć na wsparcie partyjnych kolegów prezydenta. Ci nie wykluczają takiego ruchu.
Na razie trwa spór o to, czy prezydent miał prawo ogłosić stan wojenny. Koreańska konstytucja przewiduje, że głowa państwa może to zrobić w czasie wojny, w sytuacjach do niej zbliżonych lub w momencie zagrożenia narodowego. Poplecznicy prezydenta przekonują, że decyzja była uzasadniona, z czym całkowicie nie zgadza się opozycja. W sprawę wmieszały się też związki zawodowe – największa centrala związkowa w kraju ogłosiła, że jej członkowie będą prowadzić strajk, dopóki prezydent nie poda się do dymisji, o czym donosi CNN.
Na uspokojenie sytuacji czekają nie tylko Koreańczycy. Agencja Yonhap podała, że przełożone zostały wspólne ćwiczenia wojskowe, w których miały wziąć udział USA i Korea Południowa, a także rozmowy tych krajów na temat obronności. Swoją wizytę w Szwecji odwołał też premier Szwecji. KOSPI, czyli południowokoreański indeks giełdowy, zaliczył spadek o niemal 1,5 proc.