Komenda policji, domy ministrów, urzędy publiczne płoną, armia strzela na ulicach. Cały kraj w ogniu buntu

Siedziba indonezyjskiego parlamentu stanęła w ogniu. Dołączyła w ten sposób do kilku regionalnych legislatur, komendy policji i innych urzędów publicznych. Domy ministrów i deputowanych zostały splądrowane przez wściekły tłum. Na ulicach panuje chaos, dochodzi do starć armii i policji z protestującymi, są ofiary śmiertelne. Tak pokrótce można opisać bilans wydarzeń, które Indonezja z narastającą intensywnością przeżywa od początku minionego tygodnia.

Protesty społeczne, które rozpoczęły się w minionym tygodniu, doświadczyły gwałtownej intensyfikacji w piątek. Ich pierwotną przyczyną, od dawna powodującą coraz silniejsze niezadowolenie społeczne, była frustracja szerokich kręgów Indonezyjczyków w stosunku do rażących przywilejów, jakimi cieszą się tamtejsi politycy, a także rozpowszechnionej pośród tych ostatnich korupcji. To wszystko w sytuacji, w której Indonezja notuje szybki wzrost kosztów życia, zaś władze forsują cięcia budżetowe.

https://twitter.com/NewsBFM/status/1961331677755564255

Masowe protesty szybko nabrały konfrontacyjnego charakteru, gdy oddziały policyjne próbowały „zarządzać” nimi, mniej lub bardziej otwarcie je tłumiąc. Przełom – który doprowadził do eksplozji społecznej wściekłości – nastąpił w piątek. Policyjny wóz opancerzony staranował wówczas przypadkowego taksówkarza motocyklowego, Affana Kurniawana, który próbował podnieść upuszczony przez siebie telefon. Kurniawan zmarł, zaś cały incydent zarejestrowano na żywo.

Indonezja płonie

Wywołało to falę aktów przemocy i wandalizmu. Policja i rychło zaangażowana do jej wsparcia armia ścierały się z tłumami manifestantów – wedle dochodzących informacji, używając przy tym funkcjonalnej (tj. „ostrej”) amunicji. Ci ostatni ze swej strony poczęli seryjnie niszczyć, podpalać i plądrować budynki władz. Spotkało to wspomniany parlament w Dżakarcie, regionalne organa legislacyjne w miastach West Nusa Tenggara, Pekalongan, oraz Cirebon.

Podobnie potraktowano urzędy i siedziby władz lokalnych miejscowościach Bandung, Gorontalo, Makassar czy Surabay oraz siedziby urzędów i policji. Ostrze wściekłości skierowało się też na domy członków rządu (w tym ministra finansów), deputowanych oraz oficjeli partyjnych. Domy te szczególnie rażą wielu mieszkańców kraju – bowiem jednym z przywilejów, które Indonezja zapewnia najwyższym rangą politykom, są wille na koszt państwa.

Święto ulicznej demokracji?

Prezydent Prabowo Subianto, który z uwagi na bunt musiał odwołać wizytę w Pekinie, usiłuje opanować falę niepokojów. Idzie mu to jednak różnie. Z jednej strony nakazał policji i armii podjęcie „stanowczych” kroków w celu stłumienia chaosu (co oznacza właśnie użycie broni). Domagał się, aby obywatele „zaufali rządowi i zachowali spokój”, co w zaistniałych warunkach ma wydźwięk nieomal humorystyczny. Cała Indonezja znaczona płonącymi urzędami to dość czytelny sygnał, co w kwestii zaufania dla władz sądzą mieszkańcy.

https://twitter.com/ferozwala/status/1962098811482022128

Z drugiej strony Prabowo ogłosił też, że najbardziej rażące przywileje polityków zostaną ograniczone. Pod nóż pójdą właśnie finansowane przez państwo wille czy zagraniczne „wizyty robocze”, też na koszt podatnika. Deklarację tę poparli też niektórzy przedstawiciele ugrupowań parlamentarnych. Ocenia się, że jak na indonezyjskie realia to nieomal ewenement, by zmusić elitę polityczną do takich ustępstw.

https://twitter.com/Pentaeth_/status/1961831959208042552#m

Pytaniem pozostaje, czy deklaracje te faktycznie doczekają się realizacji – i czy wystarczą, by uspokoić nastroje. Zwłaszcza, że żądania manifestantów sięgają znacząco dalej.