*Każdy* samochód śledzony przez GPS. Biurokraci chcą „sprawniej zarządzać ruchem”

Biurokratyczny organ kontroli nad ruchem drogowym w Singapurze chce sprawować tę kontrolę w sposób jeszcze bardziej agresywny i totalny. I w czasie rzeczywistym – za pomocą systemu GPS. Zagadnienia prywatności kierowców wydają się urzędnikom tak nieważne, że nawet nie dołączyli fałszywego zapewnienia, że będą ją szanować. Bo i po co…

Niektórym może być ciężko powiedzieć, co nie tak jest z Singapurem – miastem przecież od zawsze handlowym i z konieczności „otwartym”. Fakt, w ciągu II połowy ostatniego stulecia zasłynęło z surowego prawa. To jednak powszechnie uważano za dość sprawiedliwe i skuteczne narzędzie walki z przestępczością.

Tymczasem najnowszy rozwój singapurskiej praktyki prawnej ma mało wspólnego z poczuciem sprawiedliwości. Za to wszystko z duszącą, zamordystyczną kontrolą jednostki przez rządową machinę administracyjną. Władze tego współczesnego polis wydają się jednak okazywać determinację, by demonstracyjnie podeptać indywidualną wolność ruchu i transportu na chyba wszelkie możliwe sposoby, jakie wymyślono.

Oczywiście praktyki takie nie ograniczają się jedynie do wolności transportu, o nią jednak w tym przypadku chodzi w szczególności. O co konkretnie?

GPS jako urzędniczy bat

Otóż singapurski Zarząd Transportu Drogowego (Land Transport Authority – LTA) chce, nomen omen, mikrozarządzać rzeczonym ruchem. Poprzez kontrolowanie w czasie rzeczywistym lokalizacji i ruchu każdego samochodu w mieście, za pomocą systemu GPS.

Pomysł ten, rodem z totalitarnej dystopi w stylu chińskim, jak zwykle uzasadniany jest „wygodą”. Oczywiście wygodą dla państwa, nie kierowców – no bo jeszcze czego, żeby ktokolwiek miał się przejmować tymi drugimi. Jak produkują się singapurscy biurokraci, będzie im w ten sposób wygodniej kontrolować egzekwowanie od kierowców haraczy za… w istocie, za samo jeżdżenie.

Uprzednio bowiem te same władze wprowadziły w Singapurze system „Elektrycznej Odpłatności Drogowej” (Electric Road Pricing – ERP). Rzeczony sprowadza się w praktyce do tego, że nie sposób skorzystać z singapurskich ulic bez opłacania się władzom. A przynajmniej tych głównych, i godzinach szczytu.

Biurokraci jak zwykle po swojemu

System ten pierwotnie działał za pomocą elektronicznych bramek. Współpracowały one z urządzeniami, które trzeba było wozić w samochodzie, by zarejestrować fakt wjazdu. Oficjalnym powodem jego wprowadzenia był jakoby fakt, że ulice Singapuru są rzekomo za ciasne, i brak na nich miejsca dla wszystkich samochodów.

Tyle że liczba samochodów również jest tam drakońsko kontrolowana. Skandaliczne, absurdalnie wysokie haracze, jakie trzeba tam płacić za samą rejestrację samochodu, sprawiają, że jest to w praktyce środek zastrzeżony dla milionerów (oraz oczywiście polityków i urzędników).

Jeśli zatem samochodów jest tam za dużo, to wyłącznie z powodu niekompetencji LTA. Jak zatem zwykle, aby zaradzić skutkom problemu stworzonego przez siebie samych, chcą oni jeszcze więcej władzy i kontroli. Egzaltują się też, że nowy system totalnej kontroli wszystkiego przez GPS pozwoli na „bardziej elastyczne i elastyczne zarządzanie zatorami”.

W jaki sposób LTA miałaby „zarządzać zatorami”? Czy rządowi biurokracji nie wyobrażają sobie czasem zdalnego kierowania ruchem prywatnych samochodów? Przecież do tego by się to sprowadzało…