Greenpeace grozi brytyjskiej monarchii. Chodzi o wiatraki

Znana organizacja Greenpeace grozi pozwem pod adresem brytyjskiej Korony – a dokładniej jej ekonomicznego zaplecza. Chodzi o Crown Estate – bardzo specyficzny byt prawny, czerpiący z historycznego dziedzictwa tamtejszej monarchii, choć działający w sposób nowoczesny i efektywny. I właśnie ta efektywność nie spodobała się ekologicznym ekstremistom.

Greenpeace oskarża zaplecze finansowe monarchii, że to operuje w sposób „agresywnie” nastawiony na zysk – zamiast działać w sposób wspierający „zielone” cele społeczne. Można by pomyśleć, że przecież właśnie o to chodzi. Crown Estate to bowiem „suwerenny” i „publiczny”, inkorporowany podmiot prawno-gospodarczy, który zarządza majątkiem brytyjskiej monarchii. Monarchii jako instytucji, nie zaś prywatnego majątku królów Wielkiej Brytanii (ten jest odrębnym bytem).

Jako taki, Crown Estate stanowi jeden z większych podmiotów zarządzających aktywami w Wielkiej Brytanii. Do jego majątku zaliczają się przede wszystkim nieruchomości – budynki, ziemie uprawne i budowlane, parki, lasy etc. – choć ma także udziały w rozmaitych przedsięwzięciach biznesowych. Tak duży udział nieruchomości wynika z faktu, że do zasobów Crown Estate zaliczono rozliczne grunty, które historycznie były królewskie, czyli „publiczne”. Przychody osiągane przez ten fundusz są dzielone.

Większość (obecnie 88%) trafia do budżetu państwa, natomiast reszta jest przeznaczana na utrzymanie i zasilenie szkatuły brytyjskiego króla. Za tym podziałem kryje się koncepcja, w myśl której monarcha „udostępnia” większość zysków z Estate rządowi zamiast – jak to miało miejsce historycznie – pokrywać koszty jego funkcjonowania. Oczywiście niegdyś królowie mieli nad tym rządem bezpośrednią kontrolę, a samo państwo było **nieco** tańsze w utrzymaniu, stąd zamiana taka ma sens.

Greenpeace i prawna walka z wiatrakami

Niezależnie jednak od historycznych i prawnych źródeł jego działania, Crown Estate obraca majątkiem na zasadach rynkowych. I choć nieobce jest mu ideologiczne uwikłanie w kult walki ze „zmianami klimatu” oraz „inkluzywność” (co nie dziwi, biorąc pod uwagę polityczną modę w Wielkiej Brytanii), to obowiązkiem powierniczym jego kierownictwa jest zarządzanie funduszem w sposób optymalny i efektywny. I to właśnie okazało się „nie leżeć” ekologom z Greenpeace.

Konkretnie chodzi o im o nieruchomości podmorskie. Crown Estate w swoim portfolio ma bowiem także prawa do komercyjnego wykorzystania dna morskiego wzdłuż około połowy wybrzeża Anglii i Walii. Właśnie wzdłuż wybrzeża powszechnie stawia się ostatnio wiatraki i siłownie wiatrowe, stanowiące, prócz paneli słonecznych, bodaj najmodniejsze „zielone” źródło energii. Jako takie są usilnie promowane przez ruchy ekologiczne, nawet mimo ich wątpliwej niezawodności i niekorzystnego wpływu na przyrodę.

Rzecz jednak w tym, że Crown Estate, w sposób logiczny i niemal oczywisty w przypadku działalności rynkowej, prowadzi aukcje praw do stawiania tych wiatraków. A to, zdaniem klimatycznych radykałów z Greenpeace skandal – bo organizując je, w „agresywny”, jak to określono, sposób zwiększa przychód – zamiast działać na rzecz upowszechnienia wykorzystania energetyki wiatrowej, dzięki pośrednim dotacjom na jej rzecz poprzez obniżenie należnych zobowiązań.

Greenpeace twierdzi, że fundusz brytyjskiej monarchii szkodzi tutaj jej ekspansji, która, jak twierdzi, jest „niezbędna do osiągnięcia przez Zjednoczone Królestwo jego ambicji Net Zero oraz wiążących międzynarodowych i wewnętrznych celów”. I grozi pozwem. Crown Estate, w brytyjskim stylu, odparło, że organizacja „błędnie zinterpretowała” statutowe obowiązki tej instytucji.