Minęło kilka dni od czasu, kiedy prezydent Karol Nawrocki podpisał nowelizację ustawy Prawo o ruchu drogowym. Nawrocki oskarżany przez koalicję rządzącą o stosowanie „wetomatu”, jednak w odczuciu licznych obserwatorów wprost przeciwnie, powinien sięgać po weto nawet częściej – a ustawa regulująca transport drogowy mogłaby być, biorąc pod uwagę kontrowersje, jednym z czołowych do tego kandydatów. Prezydent zdecydował jednak inaczej.
Ustawa ta, prócz innych kwestii, przedłuża do końca 2027 r. obowiązywanie specjalnych przywilejów przyznanych właścicielom pojazdów elektrycznych. Takich jak, przykładowo, możliwość jazdy po buspasach, podczas gdy reszta kierowców gniecie się w korkach po zwężanych ulicach. Entuzjastycznie na jej podpisanie zareagowały zatem Polskie Stowarzyszenia Nowej Mobilności czy Fundacji EV Klub Polska, organizacje zrzeszające rzeczonych, które walczyły o zapisy faworyzujące swoich członków ponad resztę.
Nam chcą zabrać, drogowej szlachcie?
I trudno im się dziwić. Nie sposób nie znaleźć w sobie przecież empatii i współczucia dla ”118 tys. kierowców EV” (jak twierdzą ich przedstawiciele), którzy dotąd czuli się na drogach w Polsce jak uprzywilejowana arystokracja. A teraz nagle mieliby swoje przywileje utracić i być zmuszeni do korzystania z ulic, jak jakiś zwykły człowiek? No jeszcze czego – przecież w korkach to sobie mogą stać zwykli kierowcy, a nie drogowa szlachata, oświecona nimbem napędu elektrycznego…
Mówiąc jednak poważniej – problem dalece wykracza tutaj ponad partykularne przywileje określonej grupy (notabene niekorespondujące z zasadą równego traktowania przez prawo). Przywileje te przyznano im zresztą z przyczyn ideologicznych – miały one bowiem być jakoby narzędziem „realizacji celów polityki klimatycznej” (co skądinąd stanowi złamanie zasady neutralności światopoglądowej państwa, obejmującej również świeckie religie, jak właśnie apokaliptyczny klimatyzm).
Tymczasem bolączką jest tutaj nie samo przedłużenie czy nawet w ogóle wprowadzenie jakichś przywilejów dla EV, które od dawna ma już transport zbiorowy, lecz fakt, że przywileje te w ogóle istniały. Właśnie bowiem samo to, że obywatele są traktowani w odmienny sposób, w zależności od środka transportu, jaki wybiorą, jest logicznym i ideowym fundamentem patologii (a przynajmniej – jednej z patologii), jaka toczy stan stosunków w transporcie drogowym w RP.
Transport specjalnej troski
Przedmiotem pewnych nieporozumień w debacie publicznej jest specjalny status komunikacji zbiorowej – zwłaszcza, jeśli wiąże się z percepcją nadmiernych przywilejów i małostkowości ze strony organów regulujących ruch drogowy. Tzw. zbiorkom, autobusy i tramwaje, należące niemal zawsze do podmiotów publicznych, niekiedy albo nawet częściej niż niekiedy postrzegane są jako sztucznie faworyzowane w przepisach i praktyce ruchu. I postrzeganie to nie odbywa się w próżni.
Oficjalne uzasadnienie wprowadzania podobnych przywilejów – takich jak buspasy – powołuje się najczęściej na fakt, że transport zbiorowy ma jakoby być bardziej efektywny w przeliczeniu na pasażera. W tle (a niekiedy nawet i jawnie) pojawiają się za tym także bardziej perfidne powody. Uprzywilejowanie dla zbiorkomu ma bowiem stanowić także formę wymuszania w praktyce transportu założeń ideologii klimatycznej. Zbiorkom ma bowiem być jakoby „wydajniejszy węglowo”.
Niekiedy nawet oficjalnie przyznaje się, że celem rażących przywilejów drogowych zbiorkomu wcale nie jest poprawa jego jakości, lecz pogorszenie jakości transportu prywatnego. Tym bowiem sensu strice są slogany o „zachęcaniu do przejścia” na transport publiczny, które w praktyce sprowadzają się do szykan, złośliwości i utrudnień wobec indywidualnych samochodów. Aby tak obrzydzić im życie, by nie mieli wyjścia i zrezygnowali z korzystania z nich, a tym samym „ratowali płonącą planetę”.
Przepisy drogowe, co zbudują ekotopię
To naturalnie niejedyna kwestia, jaka ma tu znaczenie. Inną jest to, że uprzywilejowanie zbiorkomu bywa też formą prowadzenia „polityki społecznej” przez polityków, instytucje i „inżynierów społeczeństw” (najczęściej samozwańczych). Transport zbiorowy bywa agresywnie przezeń faworyzowany, jest bowiem całkowicie pod ich kontrolą. To bowiem nie pasażer, lecz „organ” decyduje o tym, którędy ma przebiegać podróż, kiedy ma nastąpić etc. Innymi słowy, oddaje owym „organom” władzę i kontrolę nad
A organy i instytucje ogromnie często lubią mieć kontrolę nad życiem szarych ludzi, i lubią ją narzucać, nawet wbrew ich woli – nie lubią natomiast, kiedy owi szarzy ludzie układają sobie życie po swojemu, nie chcąc dać się „uregulować”. Jednym z głównych elementów indywidualnej podmiotowości jest zaś właśnie autonomia w dziedzinie transportu. Wyrazem tej jest zaś przede wszystkim prywatny samochód. Nic dziwnego, że władze często w hucpiarski sposób „zachęcają” do jego nieposiadania lub nieużywania.
A jeśli już ktoś go używa, to jest za to szykanowany i karany. Choćby absurdalnie drogim i skandalicznie wysoko opodatkowanym paliwem, uciążliwymi i kosztownymi formalnościami administracyjnymi, łupieniem przez fotoradary i służby, rzekomo dla „bezpieczeństwa”, czy właśnie stania w korkach, niejednokrotnie sztucznie wywołanych tworzeniem buspasów czy zwężaniem ulic. A także upokorzeniem, jakie płynie ze stania w nich, podczas gdy obok stoją puste pasy dla zbiorkomu.
No, zbiorkomu oraz faworyzowanych EV dla uprzywilejowanych – co właśnie „załatwiła” nam podpisana ustawa.