Facet zabrał dziecku czapkę. Internet go znalazł i… oszalał. Ludzie machają cyfrowym toporem bez opamiętania

Stara prawda głosi, że kryzysy w social mediach wybuchają w weekendy, a ostatni „dwudzionek” sierpnia jest tego najlepszym przykładem. Polska część internetu żyje sprawą czapki Majchrzaka. Temat urósł do rangi afery narodowej. A antybohater zdarzenia z kortów US Open zapewne zastanawia się, jak zatrzymać cyfrową nagonkę, która może się dopiero rozkręcać.

Mecz Majchrzaka schodzi na dalszy plan. Liczy się czapka Majchrzaka

Na początek dobra informacja: Kamil Majchrzak wygrał mecz na US Open 2025, po pięciosetowym pojedynku wyeliminował Karena Chaczanowa. Po zwycięstwie przyszedł czas na zdjęcia z kibicami, rozdawanie autografów i gadżetów. Jeden z nich, czapka, miał trafić do chłopca stojącego przed tenisistą. Młodego kibica ubiegł jednak dorosły mężczyzna, który zagarniętą czapkę szybko wrzucił do torby. Na jego nieszczęście sytuację uchwyciły kamery telewizyjne, a fragment szybko stał się viralem w sieci. I to na skalę globalną. Przez kilka dni będzie to najbardziej rozpoznawalny Polak na planecie. Jeśli nie wierzycie, sprawdźcie – o naszym rodaku piszą i mówią chyba na każdym kontynencie. I robią to nie tylko internauci czy brukowce, ale też bardzo poważane media.

Sprawa zaczęła się rozwijać dwutorowo. Jedni internauci uruchomili poszukiwania poszkodowanego chłopca. Na życzenie samego Majchrzaka. I szybko zakończyło się to sukcesem. Powstała też grupa internetowych śledczych, którzy postanowili znaleźć mężczyznę zabierającego czapkę. Oni również odnieśli sukces. Okazało się, że to Polak. Machina zniszczenia ruszyła.

Internetowi śledczy znaleźli „bohatera” afery. To Polak, przedsiębiorca

Internauci ustalili, że nowy właściciel czapki jest przedsiębiorcą z Wielkopolski. A do tego fanem tenisa. I to takim mocno związanym z tym środowiskiem. Rozpoczęła się cyfrowa orka. Profile social mediowe biznesu niesławnego kibica zalała fala negatywnych reakcji. Przy czym zazwyczaj nie były to komentarze, bo opcję ich dodawania szybko wyłączono. Ludzie klikają jednak wściekłe emotikony pod postami na Facebooku firmy. Robią to tysiącami. A w komentarzach na profilu pewnego towarzystwa sportowego, w którym udziela się przedsiębiorca, padają pytania o czapki. Plus sugestie, by je chować…

Dojeżdżanie firmy trwa też w najlepsze w serwisie gowork.pl, gdzie pojawiły się już tysiące opinii oraz ocen biznesu. Łatwo się domyślić, że nie są one pozytywne. I nie dotyczą usług świadczonych przez ten podmiot. Poniżej kilka przykładów (pisownia oryginalna):

Jakiś czas temu byłem na rozmowie kwalifikacyjnej w tym przedsiębiorstwie… traf chciał, że przyszedłem w czapce z daszkiem. Właściciel cały czerwony na twarzy wycedził przez zęby, że mam mu ją oddać, bo on zawsze o takiej marzył! Oddałem mu ją i patrzyłem jak mu się ta jego złodziejska morda rozjaśnia w nieszczerym uśmiechu. Nie polecam współpracy z tą firmą.

Nie ufam ludziom którzy wyrywają publicznie czapki dzieciom bo się zastanawiam co zrobią gdy nikt nie patrzy. Nie ubilbym z nimi muchy w kiblu już nie mówiąc o interesie.

Zachowanie tego człowieka było skrajnie naganne. Rozwiązaniem będzie przekazywanie dochodów spółki na cele charytatywne.

Trollowanie trwa w najlepsze. Ludzie się nakręcają

Część komentarzy jest podpisywana imieniem i nazwiskiem samego przedsiębiorcy. Bywa, że są one dość buńczuczne. Wydaje się jednak mało prawdopodobne, by to on był ich autorem. Mamy tu raczej do czynienia z trollowaniem. Część odbiorców chyba tego nie rozumie i jeszcze bardziej się nakręca, gdy czyta rzekome odpowiedzi „złodzieja czapek”, który nie tylko nie wyraża skruchy, ale jeszcze okazuje butę.

Inni internauci podszywają się np. pod prawników. Rzekomych pełnomocników biznesmena z Wielkopolski. W serwisie można trafić np. na takie kwiatki (usunąłem z cytatu nazwisko biznesmena):

Wyjaśnienie

Wobec narastających komentarzy dotyczących incydentu z czapką podczas meczu Kamila Majchrzaka na US Open 2025, należy jasno podkreślić, że działania pana (nazwisko) nie miały charakteru bezprawnego ani nagannego. Wręcz przeciwnie – ich wymiar można odczytać jako gest wychowawczy i formę nauki dla młodego człowieka.

Przede wszystkim, czapka nie była warta tyle, by mówić o jakiejkolwiek „stracie” – była przedmiotem codziennego użytku, który finalnie i tak został przekazany dziecku. Tym samym dziecko nie zostało pozbawione rzeczy, lecz ją otrzymało.

Po drugie, samo chwilowe odebranie czapki i następnie jej przekazanie można interpretować jako lekcję szacunku wobec darowanych przedmiotów. Pan (nazwisko) uświadomił dziecku, że nawet pozornie błaha rzecz – jak czapka – może być przedmiotem uwagi, odpowiedzialności i troski. Nie chodziło więc o „zabranie”, lecz o zwrócenie uwagi na wagę pielęgnowania tego, co się dostaje.

W tym sensie incydent nabiera charakteru symbolicznego wychowania poprzez doświadczenie – dziecko zamiast biernie otrzymać przedmiot, zostało zaangażone w sytuację, która nauczyła je większej świadomości i wdzięczności.

Dlatego też przedstawianie całego zdarzenia w kategoriach negatywnych jest nie tylko błędne, ale i krzywdzące. Pan (nazwisko) nie popełnił czynu nagannego, lecz dał przykład, że nawet drobne sytuacje można wykorzystać jako lekcję wychowawczą i okazję do rozmowy o tym, jak dbać o rzeczy, które są nam podarowane.

Komentarz jest podpisany imieniem i nazwiskiem prawnika. Sęk w tym, że osoba, która naprawdę posługuje się tymi danymi, w serwisie LinkedIn zamieściła następujący komunikat:

W związku z pojawiającymi się publicznie, sygnowanymi moim nazwiskiem, wypowiedziami o incydencie z czapką na US Open, informuje: NIE mam konta na GoWork, a publikowane tam pod moim nazwiskiem opinie NIE są moimi opiniami. Podjąłem kroki prawne w celu zablokowania tych treści.

Sieć zalewa fala fake’ów. Potrzebna jest kara. Dla bliskich. I dalekich…

To może jednak nie wystarczyć, bo te komentarze żyją już swoim życiem np. na platformie X. Część internautów nie tylko je rozpowszechnia, ale też przekonuje innych, że to autentyki. Ludzie „polecają” już sobie prawnika, rzekomego autora wpisu, jako osobę, która pomoże się pogrążyć. I nie musiałem tego szukać – to się odbywa w gronie moich znajomych na fb. Zakładam przy tym, że niewiele osób zada sobie trud, by sprawdzić, czy to autentyczny wpis. Inna sprawa, że w serwisie gowork.pl każdy może się podpisać, jak tylko chce. Tu nie potrzeba wyszukanych narzędzi AI, żeby stworzyć fake’a.

Zachowanie kibica-przedsiębiorcy na kortach US Open trudno usprawiedliwiać. Emocje chyba udzieliły się za bardzo, jest nad czym pracować. Ale rozkręca się z tego afera, która ma już znacznie większy ciężar gatunkowy. Trwa nagonka na bliskich biznesmena, zagrożeni mogą się poczuć jego partnerzy biznesowi czy pracownicy. Jeśli firma wpadnie w tarapaty, to osoby rujnujące jej opinię będą zadowolone? Ewentualny dramat pracowników i ich rodzin zejdzie na dalszy plan, bo udało się dokopać „Januszowi biznesu”?

Czapka to przykrywka. Liczy się orka bez hamulców

Niektórym pewnie przypomina się „chytra baba z Radomia”, ale tym razem wchodzimy na nowy poziom „dojeżdżania”. Ludzie szukają starych zdjęć żony przedsiębiorcy w socialach, by napisać pod nim negatywny komentarz. Internetowy szeryf poczuje się lepiej, gdy znajdzie i w jakiś sposób upokorzy pozostałych krewnych biznesmena. Najlepiej, by ewentualny syn/ojciec/teść szybko publicznie wyrzekł się ojca/syna/zięcia. I obiecał, że będzie go opluwał, gdy tylko zobaczy łotra na ulicy. Bo o spotkaniach innych niż przypadkowe nie może już być mowy. Atmosfera rodem z ZSRR…

Ta sprawa pokazuje, że ludziom w internetach naprawdę czasem puszczają hamulce. Rozpętała się nagonka, bo została zabrana… czapka. Powtórzę: CZAPKA. Sprawa nie dotyczy okrutnego zbrodniarza, który ma na sumieniu wychowanków sierocińca. Facet zgłupiał na trybunach i zagarnął kawałek materiału. Słabe. Nawet bardzo. Ale komentarze w stylu „Żeby Ci ta firma upadła śmieciu” to już mocna przesada.