Brytyjski międzykontynentalny pocisk balistyczny wpadł do morza, niemal zatopił okręt podwodny z ministrem obrony na pokładzie

Testy brytyjskiego pocisku balistycznego przeznaczonego do przenoszenia ładunków nuklearnych zakończył się widowiskowym chlupnięciem – w sensie dosłownym. Jak ujawniono, testujący nieomal zdołali zatopić własny okręt, i przy okazji wywołać wymuszone zmiany w brytyjskim rządzie.

Międzykontynentalne, wielostopniowe pociski balistyczne UGM-133 Trident II D-5, konstrukcji amerykańskiej, znajdują się w uzbrojeniu brytyjskiej Royal Navy od lat 90-tych. Służą do przenoszenia głowic jądrowych (te z kolei w przypadku Wielkiej Brytanii są już rodzimej produkcji), od jednej do kilkunastu na pocisk.

Przenoszone i wystrzeliwane są przez okręty podwodne – są one przy tym dedykowane do startu spod powierzchni wody. I właśnie to ostatnie testowano z pokładu HMS Vanguard pod koniec stycznia u wybrzeży Florydy. Testowano z powodzeniem, ujmijmy to, umiarkowanym.

Zobacz też: Twarda wartość do ręki. Recesja napędza popyt na złoto w fizycznej postaci na…

Okręt wystrzelił, ale rakieta tęskni z powrotem…

Pocisk odpalony z płytkiego zanurzenia z powodzeniem się wynurzył. Następnie jednak silniki startowe pierwszego stopnia rakiety nie podjęły pracy. Skutkiem tego użyty w teście Trident prawie natychmiast spadł do morza – tuż i niemal „skasował” przy tym Vanguarda.

Warto bowiem zaznaczyć, że masa startowa tych pocisków sięga niemal 60 ton, toteż choćby przypadkowy jego upadek na pozostający blisko powierzchni okręt podwodny mógłby skutecznie posłać go na dno. I przy okazji wywołać nagły wakat w rządzie premiera Rishiego Sunaka.

Aby obserwować próby, na pokład Vanguarda pofatygowali się osobiście Grant Shapps, minister obrony Wielkiej Brytanii, oraz adm. sir Ben Key, Pierwszy Lord Morski (jest to tradycyjny tytuł dowódcy brytyjskiej floty). Najpewniej zobaczyli nieco więcej, niż się spodziewali

Gdy informacje o tym ujrzały światło dzienne, Ministerstwo Obrony Wielkiej Brytanii jęło uspokajać, że testowany pocisk nie przenosił faktycznych głowic jądrowych, lecz ich gabarytowo-masowy ekwiwalent. Dodawało też, że pomimo widowiskowej, nomen omen, wtopy, rząd w dalszym ciągu żywi „absolutną pewność” w sprawność brytyjskiego arsenału atomowego.

Zobacz też: Komputer kierowany samym umysłem. Neuralink twierdzi, że pierwszy pacjent…

Wszystko pod kontrolą, ale wstyd pozostaje

Trąci to nieco urzędowym optymizmem, choć gwoli uczciwości trzeba przyznać, że pociski Trident II D-5 faktycznie uchodzą za jedne z najlepszych tego typu na świecie. Są one dość dokładnie przetestowane, choć nie dzięki Brytyjczykom (w przypadku których zresztą jest to drugi nieudany tekst – pierwszy miał miejsce 8 lat temu), lecz Amerykanom.

Więcej informacji na temat przyczyn przekazał przewodniczący komisji obrony Izby Gmin, Tobias Elwood. Stwierdził on, że awaria została w bezpośredni sposób zawiniona przez przytwierdzenie do korpusu pocisku aparatury testowej. Przyznał też, że jest to istotnie zawstydzające.

Można domyślać się, że pomysł instalacji urządzeń pomiarowych do samej rakiety – innymi słowy, nieautoryzowane majsterkowanie w ogromnie skomplikowanym systemie, jakim jest międzykontynentalny pocisk balistyczny – w istocie mogło bardzo łatwo zakłócić charakterystyki pracy rakiety i wywołać awarię.

Wedle doniesień, incydent wywołał „nerwowe” poszukiwania wraku rakiety na dnie morza nieopodal Port Canaveral na Florydzie.

Może Cię zainteresować:

broń jądrowaflota wojennakatastrofaOcean Atalantyckiokręt podwodnyokrętyprogram atomowyprzemysł zbrojeniowysiły zbrojneTechnologiauzbrojenieWielka Brytaniawypadek
Komentarze (0)
Dodaj komentarz