Siły morskie i powietrzne Stanów Zjednoczonych wprowadziły „całkowitą i kompletną” blokadę morską wybrzeży Wenezueli. Całkowitą i kompletną – jednak nie tak całkowicie i kompletnie, blokada koncentruje się bowiem na ruchu morskim służącym obsłudze eksportu i importu głównego bogactwa naturalnego, jakie posiada Wenezuela – ropy naftowej. Taki rozwój wypadków był do przewidzenia był już w ubiegłym tygodniu, gdy amerykańskie organy zajęły tankowiec transportujący wenezuelską ropę.
O krokach tym, w swoim stylu, poinformował we wpisie na portalu TruthSocial Donald Trump. Wedle prezydenta USA, amerykańskie siły zbrojne skoncentrowały na Morzu Karaibskim „największą armadę kiedykolwiek zgromadzoną w historii Ameryki Południowej”. I nawet jeśli tezę tę uznać by za historycznie nieco dyskusyjną, to bez wątpienia siły zbrojne USA dawno nie wystawiły tak dużych sił w regionie tak blisko własnych granic. Skądinąd owa bliskość może wskazywać, o co w tym wszystkim chodzi.
Wenezuela w oparach „rewolucji”
Oficjalnym celem USA jest doprowadzenie do odsunięcia od władzy autorytarnego, socjalistycznego prezydenta Nicolása Maduro – i umożliwić Wenezuelczykom wybór następcy. Wenezuelski autokrata w toku swych rządów kontynuuje politykę „boliwariańskiego socjalizmu”, w wyniku której Wenezuela, niegdyś jeden z najbogatszych krajów kontynentu, jest dziś najbiedniejszy, jej gospodarka jest w ruinie, zaś miliony mieszkańców wyemigrowały z kraju.
W tym kontekście Maduro jest faktycznie ogromnie niepopularny, i utrzymuje się przy władzy za pomocą represji, współpracy ze sponsorowanymi przez rząd gangami oraz opłacania armii i organów bezpieczeństwa dzięki wpływom z ropy – stąd też, w uczciwych wyborach, raczej by przegrał. Co jednak oczywiste, Trumpowi i jego ekipie nie chodzi o samo bezinteresowne „wspieranie demokracji” dla idei, lecz o konkretne interesy – o czym zresztą mówią otwarcie, choć może nieco mniej to nagłaśniają.
Pierwszym z amerykańskich interesów jest zatrzymanie szmuglu narkotyków (zwł. fentanylu, choć także „zwykłej” kokainy), które latynoskie kartele transportują, korzystając ze wsparcia, jakie zapewnia im Wenezuela – a w istocie rząd Maduro (wpływy z handlu narkotykami to drugie, po ropie, źródło płynnej gotówki jego reżimu). Istotnym problemem jest też nielegalna imigracja, też wspierana przez reżim. Na początku roku otoczenie Trumpa próbowało negocjacji z Maduro, te jednak skończyły się fiaskiem.
Być może ekipa Maduro nie ma nad przestępcami fizycznej kontroli, być może zaś po prostu nie chce zrezygnować z narkotykowych dochodów – fakt jednak faktem. Mając to na względzie, pod koniec lata amerykańskie siły zbrojne rozpoczęły kampanię fizycznego niszczenia jednostek przemytników (tylko w tym tygodniu zbombardowano kolejne trzy łodzie). To jednak oczywiście rozwiązanie prowizoryczne, to trwałe wymaga bowiem – w ten czy inny sposób – odcięcia państwowego wsparcia dla karteli.
Ropa, co obala prezydentów
Drugim wyraźnym celem jest, jakżeby inaczej, ropa naftowa. Pod rządami Hugo Cháveza, poprzednika i mentora Maduro oraz twórcy rządów „boliwariańskiego socjalizmu”, Wenezuela bezceremonialnie wywłaszczyła bowiem mienie amerykańskich firm (nie tylko zresztą tych naftowych – co zresztą miało przewidywalne długofalowe konsekwencje). Procesy o odszkodowania, których Chávez ani myślał oferować, toczą się do dzisiaj – Waszyngton chętniej widziałby jednak dostęp do samych złóż.
Chodzi tutaj nie o te pola i instalacje, z których niegdyś „boliwariańskie milicje” wypędziły Amerykanów, a o odkryte kilka lat temu, bajecznie bogate złoża na szelfie kontynentalnym sąsiedniej Gujany (słynne pole Stabroek), które najpewniej ciągną się także na wody wenezuelskie. Wenezuela, mimo rozpaczliwej potrzeby finansowej, nie eksploatuje ich jednak. Z banalnego powodu – technologiami wydobywczymi dysponują bowiem gł. te same firmy, które Chávez niegdyś wywłaszczył i wyrzucił z kraju.
Wreszcie, trzeci cel, jaki można tu sformułować – choć niewymieniany oficjalnie, obecny jednak w opracowaniach – ma związek z wielką polityką, tą światową. Chodzi o fakt, że USA pod rządami Trumpa wydają się coraz mocniej wracać do XIX-wiecznej doktryny Monroe’a – co w tym przypadku oznacza gł. walkę z wpływami chińskimi, coraz intensywniej zaznaczającymi się w Ameryce Łacińskiej. Oczywiście to również Chiny są największym klientem i finansowym protektorem reżimu Maduro.
W tym kontekście nie dziwią coraz aktywniejsze kroki USA, aby tego ostatniego usunąć. Blokada morska stanowić może groźny cios dla budżetu, oficjalne uznanie zaś jego reżimu za organizację terrorystyczną – które też miało miejsce w tym tygodniu – w praktyce oznaczać będzie istne polowanie na jego zagraniczne aktywa. Tak, by w miarę możliwości „przekonać” wenezuelskiego prezydenta do emerytury – i pozbyć się jego samego, oraz Chińczyków, z regionu.
Co normalnie wymagałoby wojny, jednak czego Trump próbuje dokonać bez zaczynania samej wojny,