Złoto zamiast oficjalnej waluty. Ministerstwo liczy na nowe obligacje

Tureckie Ministerstwo Skarbu i Finansów ogłosiło, że w przyszłym tygodniu rozpocznie bezpośrednią sprzedaż instrumentów finansowych opartych o złoto. Jak stwierdzono, mają one oferować rodzimym inwestorom bezpieczną przystań dla kapitału w warunkach nasilonej niepewności rynkowej. Jest to nader dyplomatyczne przyznanie tyleż oczywistego, co niewygodnego faktu, że gospodarka Turcji przeżywa głębokie problemy i zmaga się z wysoką inflacją.

Do tego dokłada się wpływ, jaki na całokształt sytuacji wywiera prezydent Recep Tayyip Erdogan i jego posunięcia. Wpływ dwojaki. Z jednej strony rządzi on coraz bardziej po dyktatorsku – ostatnim wstrząsem było aresztowanie pod sfingowanymi zarzutami, w marcu br., najpopularniejszego polityka opozycji, burmistrza Stambułu Ekrema Imamoglu. Z drugiej strony, Erdogan uchodzi za doktrynalnego przeciwnika wysokich (a w istocie to jakichkolwiek) stóp procentowych. I długo wymuszał ich zaniżanie.

W rezultacie tego wszystkiego, poziom inflacji w Turcji w kwietniu wyniósł 38%. Może się to wydawać wartością ogromną, jednak w stosunku do rekordowych 75% – a tyle wyniósł inflacyjny rekord w Turcji w 2024 roku – to w istocie osiągnięcie. Zarazem taka inflacja przekłada się na falę utraty zaufania do krajowej waluty, liry. Zaufanie to utraciły miliony Turków, próbując lokować swoje oszczędności w fizyczne (a zatem niepodatne na ew. konfiskatę) złoto. Co zresztą władze próbują im utrudniać.

Oczywiście podobne problemy z zaufaniem dotyczą też inwestorów i rynków – których, w odróżnieniu od prostych mieszkańców, nie sposób spacyfikować represjami czy zakazami używania gotówki. Mając to na względzie, oraz potrzeby budżetu na głowie, Ministerstwo Skarbu i Finansów wprowadza nowe obligacje, te oparte o złoto. I liczy, że te, w odróżnieniu od denominowanych w lirze, okażą się być wystarczająco wiarygodne dla inwestorów, by przyciągnąć kapitał.

Złoto, by kupić zaufanie?

Do oferty trafić mają dwie formy wierzytelności. Pierwsze to zwykłe złote obligacje, oficjalnie określane jako „Altın Tahvili”. Mają mieć roczny termin zapadalności, z wypłatami odsetek co 6 miesięcy, a ich rękojmię stanowić ma złoto z tureckich rezerw. Drugi instrument to certyfikaty leasingu złota. Oferowane na podobnych warunkach co poprzednie, różnią się tym, że mają być zgodne z „islamskimi zasadami finansowymi”. I zamiast odsetek oferować czynsz za wynajem złota.

Wszystko to, oficjalnie, po to, aby „przyciągnąć oszczędności w oficjalne kanały” finansowe (czyli skłonić obywateli, by przestali ukrywać swe kruszce ze strachu przed grabieżą tudzież opodatkowaniem ze strony państwa), „zdywersyfikować źródła pożyczanych pieniędzy” (czyli znaleźć te jeszcze niewykorzystane) oraz „wzmocnić wewnętrzny popyt na aktywa oparte na lirze” (pośrednio wspierając lirę zabezpieczeniem w postaci złota).

Nieoficjalnie zaś – chodzi po prostu o pieniądze. Które tym ciężej pozyskać, im mniejsze zaufanie rynku. Niby absolutna oczywistość, ale jak widać po uprzednich działaniach prezydenta Erdogana, nie dla wszystkich.