Złoto w wykopie pod basen, zaginiony pierścień dawnych władców. Sensacyjne znaleziska rodzą optymizm

Po czarnej serii kryminalnej, jaka dotknęła metale szlachetne i wykonane z nich kosztowności, w tym te bezcenne, historyczne – chodzi tutaj oczywiście o szokujące, spektakularne włamanie do Luwru, choć także obrabowanie laboratorium rafinerii złota czy kradzież z Muzeum Egipskiego – miło jest dla odmiany przeczytać coś bardziej nastrajającego optymizmem. Co ważne – optymizmem w więcej niż jednym aspekcie, i mogącym mieć odniesienie nie tylko do bezpośrednio zainteresowanych niżej opisanymi sytuacjami, ale także do szerszej publiki.

Pięć wieków historii

Pierwszą zachęcającą informacją jest ta świadcząca, że nawet zaginione zabytki nie muszą być zaginione na zawsze. Oto bowiem na światło dzienne wypłynął zaginiony od ponad 100 lat klejnot należący do niegdyś potężnej dynastii monarszej. „Jeden, by wszystkimi rządzić…”? Niestety, to akurat nie ta historia i znalezisko nie ma cech pierścienia władzy Saurona – cechuje się jednak dziejami i drogocennością, które niewiele ustępują bohaterowi tolkienowskiej fikcji. Chodzi bowiem o słynny diament florentyński, znamienny swą żółtą barwą 137,27-karatowy kamień, jeden z najcenniejszych na świecie.

Diament ten pierwotnie miał być elementem klejnotów związanych z rodem Medyceuszy, w czasach, gdy byli oni książętami Florencji, a potem wielkimi książętami Toskanii – stąd właśnie nazwa nawiązująca do Florencji. Ba, wedle niektórych hipotez w swoich klejnotach mieli go nawet wcześniejsi władcy – chodzić tu może o Karola Zuchwałego, księcia Burgundii (panował w latach 1467–1477), lub też książąt mediolańskich z rodu Sforzów (tego samego, z którego pochodziła królowa Bona). Pewne jest natomiast, że od 1737 r. należał do rodu Habsburgów (czy też dokładniej, linii habsbursko-lotaryńskiej).

Ślad po oprawionym w złoto klejnocie urwał się wraz z końcem I wojny światowej – i końcem trwającej przez wieki monarchii Habsburgów w 1918 r. Spekulowano, że mógł go zabrać ze sobą na wygnanie ostatni cesarz Austrii i zarazem król Węgier, Karol I, do Szwajcarii. Coś w tych spekulacjach było, choć jak się okazało, za ukryciem diamentu stał nie władca, lecz jego żona, cesarzowa Zyta Burbon-Parmeńska. Zaszyła ona klejnot w skarbcu bankowym w Kanadzie, informując o tym tylko rodzinę i prosząc o zachowanie tajemnicy przez co najmniej 100 lat od śmierci cesarza Karola, zmarłego w 1922 r.

Stulecie minęło już trzy lata temu, dopiero teraz jednak potomkowie monarszego rodu ujawnili, że klejnot dalej ma się dobrze. Pozostaje on dalej ich własnością – jednak, jak poinformowali, z wdzięczności wobec Kanady za udzielony dynastii azyl oraz ochronę historycznych kosztowności przed rabunkiem, zarówno diament florentyński, jak i reszta prywatnej kolekcji precjozów pozostaną w tym kraju. Są plany udostępnienia jej zwiedzającym.

Basen to czyste złoto dla zdrowia…

Po drugie natomiast, w kwestii nieco bliższej szerszemu odbiorcy, pewien Francuz, mieszkaniec miasteczka Neuville-sur-Saone we wschodniej Francji, wykonywał wykop pod basen w swoim ogrodzie. Musiał się nielicho zdziwić, gdy w wykopie tym odnalazł zapakowane w plastikową torbę i, jak się okazało, bardzo szlachetne zawiniątko. Zawiniątko okazało się bowiem zawierać złoto w zachęcającej ilości – było w nim pięć sztab, a także „wiele” złotych monet. Wszystko to miało miejsce już w maju, choć szerzej poinformowano o tym dopiero teraz.

Samo w sobie odnalezienie złota nie byłoby być może taką sensacją, gdyby nie ciąg dalszy. Otóż Francuz swoje znalezisko zgłosił lokalnym władzom – i w tym momencie podobne historie najczęściej kończą się przygnębiająco. Władze niemal zawsze „zabezpieczają” złoto (czytaj: kładą na nim łapę, biorąc wszystko dla siebie), znalazcy co najwyżej gratulując frajerstwa postawy obywatelskiej. Tym razem jednak, o dziwo, było zupełnie inaczej, zaś znalazca zachował swój skarb, i to nawet bez prób „opodatkowania” ze strony pazernych służb fiskalnych.

Jak ustaliła lokalna policja, złoto było bowiem legalne (cokolwiek to sformułowanie dziś oznacza). Miało ono zostać przetopione około 15 do 20 lat temu, w miejscowej rafinerii kruszcu. Jego nabywcą okazał się być poprzedni, już nieżyjący właściciel gruntu, na którym znalazca chciał umieścić basen. Jak stwierdziły władze miasteczka, zagadką jest, skąd złoto znalazło się w ziemi oraz to, w jaki sposób nieżyjący właściciel wszedł w jego posiadanie. Mimo to, przy braku dowodów świadczących, że jest ono kradzione lub w inny sposób obarczone wadą prawną, pozostanie przy znalazcy.

Gdyby tylko podobne sprawy częściej kończyły się w ten sposób – zwłaszcza w Polsce… ech.