Jak wynika z doniesień, Japonia doświadcza gwałtownej fali zainteresowania złotem – choć być może słowo „zainteresowanie” nie oddaje głębi tego zjawiska. Wedle pojawiających się obserwacji, tłumy inwestorów ustawiają się w kolejkach na ulicach Tokio, aby tylko być w stanie nabyć złoto. Zjawisko to już dorobiło się medialnych określeń w rodzaju „złotej febry” czy „złotej gorączki” (która być może pasuje tu nieco mniej niż ten pierwszy termin z uwagi na podobieństwo do historycznej „gorączki złota”).
Jak się wskazuje, iskrą, która podpaliła falę rynkowej paniki, była decyzja firmy Tanaka Kikinzoku o zawieszeniu sprzedaży niewielkich sztabek złota. Tanaka Kikinzoku to największy detaliczny sprzedawca kruszcu w Kraju Kwitnącej Wiśni. Nawet on jednak nie był w stanie poradzić sobie z narastającą falą popytu, która „osuszyła” magazyny firmy. Co istotne, decyzja dotyczy najbardziej osiągalnych dla indywidualnych nabywców sztabek o wagomiarach 5, 10 i 20 gramów.
Nie objęła natomiast tych większych – co prowadzić może do podejrzeń, że firma faworyzuje inwestorów instytucjonalnych (co biorąc pod uwagę japońską kulturę rynku byłoby w pełni wyobrażalne, choć także kompromitujące dla firmy i grożące jej „utratą twarzy”, gdyby pojawiły się niezbite dowody na to). Ci ostatni bowiem także są w szale zakupów złota, choć oczywiście ich reprezentanci nie stoją w pięciogodzinnych kolejkach na tokijskich ulicach, składając zamówienia zdalnie.
Wedle obserwatorów, ostatnim momentem, gdy Japonia doświadczyła podobnego zjawiska, była fala rynkowej histerii, jak to ujmowano, pod koniec lat 70′. Ówczesne zainteresowanie złotem w Cesarstwie Wschodzącego Słońca porównywano do szału, jaki wywołały filmowe premiery „Gwiezdnych Wojen” oraz „Czasu Apokalipsy”. Teraz wzmożenie rynkowe ma wyglądać podobnie, choć zasadniczo odmiennie przedstawiają się przyczyny tego nagłego zainteresowania. Zarówno te światowe, jak i wewnątrzjapońskie.
Japonia w gorączce, nie tylko tej złotej
Japonia znajduje się bowiem w głębokich, strukturalnych tarapatach ekonomicznych. Pomimo tego, że kraj ten słynie jako ekonomiczna i technologiczna potęga, cierpi on na długotrwały zastój gospodarczy, który politycy próbują sztucznie stymulować „zastrzykami płynności”. Zarazem budżet kraju znajduje się pod ogromną presją zadłużenia. Nad tym wszystkim unosi się zaś widmo oddalonych, lecz potencjalnie katastrofalnych problemów demograficznych.
Co więcej, Japonia zbliża się także do kryzysu politycznego. Niedawne wyłonienie Sanae Takaichi na premier kraju przez dominującą Partię Liberalno-Demokratyczną pośrednio doprowadziło do rozpadu ponad dwudziestoletniej koalicji z partnerską partią Komeito. Takaichi jest zwolenniczką „abenomiki” i ogromnych transferów stymulacyjnych, by rozruszać japońską gospodarkę. To jednak już doprowadziło do osłabienia jena w związku z oczekiwaniami rynków dot. „luzowania ilościowego”.
Sama LDP nie ma samodzielnej większości w japońskim parlamencie, choć przypuszczalnie i tak zdoła przeforsować Takaichi na stanowisko premiera. Z uwagi na konstytucyjną specyfikę Japonii mało prawdopodobne jest bowiem, aby opozycja zjednoczyła się i wybrała własnego premiera. Gabinet Takaichi najpewniej będzie jednak zmuszony działać jako rząd mniejszościowy. Dodatkowo wprowadza to element niepewności do kierunku, w jakim Japonia podąży gospodarczo. Nic dziwnego, że wszyscy chcą kupić złoto.