Oddolne, zupełnie niekontrolowane i w sensie prawnym nielegalne wydobycie złota w ostatnich latach okazało się dosłownym ratunkiem dla boliwijskiej gospodarki – bez którego w kraju najprawdopodobniej w ogóle zabrakłoby paliw, zaś budżet państwa by zbankrutował. Pomimo tego, Boliwia – a dokładniej jej nowe władze – planują to zjawisko zniszczyć. Do tego bowiem sprowadzają się zamiary „uporządkowania” sektora i wydobycia „w kontrolowany sposób”.
Taki pomysł mają nowe władze, wyłonione w niedawnych wyborach, dzięki którym Boliwia po dwóch dekadach uwolniła się spod władzy radykalnej, a przy tym mocno nieudolnej, komunizującej lewicy. Wydawać by się mogło, że ten jeden jedyny element gospodarki, dzięki któremu finansowe obligacje państwa – ku niedowierzaniu wierzycieli (!) – w dalszym ciągu są terminowo spłacane, zaś pochodzące z importu towary wciąż do kraju trafiają, akurat natychmiastowych zmian nie potrzebuje.
Jednak administracja prezydenta Rodrigo Paza – w wyborach określającego się jako „umiarkowanie konserwatywny”, który jednak, gdy tylko je wygrał, przedzierżgnął się w „centrystę” – zdaje się inaczej podchodzić do sprawy. Choć, jak ogłoszono, Boliwia w dalszym ciągu będzie skupować złoto pochodzące z lokalnego wydobycia, i za pomocą jego odsprzedaży wspomagać budżet, to rząd nie jest w stanie znieść faktu, że wydobycie to ma charakter nieregularny. I pozostaje poza jego kontrolą.
Władza chce kontroli, za wszelką cenę
Jak poinformowano, administracja nowego prezydenta ma zamiar przyjąć „inne mechanizmy” skupu złota niż dotąd. Mianowicie, zamierza założyć bank złota. Bank taki, prócz oczywiście etatów dla nominatów politycznych, zapewnić ma „wzmocniony nadzór” nad wydobywcami kruszcu. Ten miałby wymusić „szacunek dla standardów środowiskowych” oraz udostępnić możliwość śledzenia źródeł pozyskanego złota. To wszystko, warto zauważyć, gdzie jego pozyskaniem trudnią się głównie indywidualni, rzemieślniczy górnicy.
Jak to wszystko się skończy – w istocie można przewidzieć. Boliwia była przecież świadkiem nacjonalizacji krajowego przemysłu naftowego w ubiegłych dekadach, w wykonaniu rządów populistycznej lewicy. Efektem tego jest to, że dziś większość paliwa musi być do kraju importowana, co kładzie się ciężkim brzemieniem na jego i tak słabej gospodarce. Plusem w przypadku wydobycia złota jest natomiast to, że – w odróżnieniu od sektora naftowego – nie wymaga ono wielkich instalacji. A jedynie wielu, wielu górników.
Boliwia w swoim żywiole
Boliwia to bardzo specyficzny zakątek świata. W szerokiej świadomości, zwłaszcza w miejscach co bardziej oddalonych od Ameryki płd., wyróżniał się głównie dwoma elementami. Po pierwsze, tradycjami politycznymi: kraj ten w swojej dwustuletniej historii doświadczył 190 puczów i zamachów stanu, co daje mu bezsprzecznie pierwsze miejsce w tej kategorii. Do dziś przed pałacem prezydenckim w La Paz stoi latarnia z pamiątkową tabliczką, dumnie informującą, że w 1946 r. powieszono na niej prezydenta.
Po drugie zaś: Boliwia to drugi najbiedniejszy kraj kontynentu. Ba, przez dekady był w ogóle najbiedniejszy – co w realiach Ameryki Łacińskiej, gdzie ogromna bieda jest faktycznie sporym problemem, ma tym silniejszą wymowę – jednak w tej kwestii „pomocną dłoń” podała jej Wenezuela, niegdyś jeden z zamożniejszych krajów kontynentu, która dzięki swej socjalistycznej „rewolucji boliwariańskiej” prezydentów Cháveza i Maduro ochoczo zajęła miejsce najbiedniejszego.