Umowa handlowa do kosza – przez złoto? Indie „przemyślą”

Branżowe stowarzyszenie złotników ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich zwróciło się do indyjskich władz z prośbą o – w gruncie rzeczy banalne i zdroworozsądkowe – wyjaśnienie przepisów, które Indie egzekwują w stosunku do metali szlachetnych oraz produktów zeń wykonanych. Chodzi o to, aby politycy i urzędnicy z Delhi wyjaśnili, ile w istocie kruszcu osoby spoza granicy, które akurat przebywają na subkontynencie, mogą ze sobą wwozić.

„Wwozić” – chodzi tutaj oczywiście o wwóz bezcłowy. Ma to o tyle istotne znaczenie finansowe, że Indie słyną z barier protekcjonistycznych, którymi przez całe dekady izolowały swój rynek detaliczny od masowego importu zagranicznego. Tymczasem obecnie zasady celne, przynajmniej te w odniesieniu do złota, są niejasne i wieloznaczne, pozostawiające sporo miejsca na administracyjną uznaniowość (co z kolei rodzi zagrożenie korupcyjne).

Jedną z problematycznych kwestii jest m.in. fakt, że limity, poniżej których obywatele innych krajów mogą wwozić ze sobą złoto, srebro czy biżuterię do Indii określane są w kwotach pieniężnych. Tymczasem wartość złota oraz innych metali szlachetnych jest przecież płynna i mocno zmienna. W ostatnich miesiącach zaś kruszce dodatkowo bardzo umocniły się cenowo – zarazem efektywnie podcinając kwotę wolną od ceł na indyjskiej granicy.

Indie odejdą od stolika, bo gra się nie spodobała…?

Ta względnie rutynowa i niemal nudna kwestia okazuje się jednak mieć głębsze znaczenie polityczne – i stawiać Indie (a przynajmniej ich władze) w dość niewygodnym położeniu. Źródłem tej niewygody, którą indyjscy rządzący poniewczasie dostrzegli, jest zawarte ponad dwa lata temu porozumienie handlowe Indie-Zjednoczone Emiraty Arabskie. Umowa ta była wówczas fetowana jako nowy rozdział we wzajemnych stosunkach gospodarczych, obopólnie korzystna współpraca etc.

Jak to jednak bywa, porozumienie to – dotyczące m.in. przejścia na waluty narodowe we wzajemnych rozliczeniach handlowych oraz względnie wolnego handlu wzajemnego – okazało się problematyczne. Wymuszone porozumieniem zniesienie niektórych barier protekcjonistycznych oraz narzędzi kontroli nad rynkiem niezbyt podobało się politykom w Delhi. Przejście na własne waluty oznaczało zaś w istocie – i to skądinąd ze względu na własne indyjskie restrykcje walutowe – przejście na emirackiego dirhama.

Co jednak najistotniejsze, w przeciągu tych dwóch lat Indie miały stać się odbiorcą masowo rosnącego eksportu (42 389 proc.!) z Emiratów w dziedzinie metali szlachetnych. Zrodziło to podejrzenia pośród przedstawicieli indyjskiego państwa, że (któż by mógł się tego spodziewać…) tak indyjska, jak i emiracka branża złotnicza wykorzystuje luki i nieścisłości w bizantyjsko skomplikowanych indyjskich przepisach, aby omijać obowiązujące tam ciężary podatkowe.

Mając to na względzie, Indie oficjalnie zadeklarowały już, że zamierzają „przemyśleć” dalsze obowiązywanie umowy z Emiratami. Indyjscy oficjele mieli się spotkać ze swoimi odpowiednikami z ZEA, aby „omówić efektywność” zasad podatkowych. Co w istocie to oznacza – można kusić się o domysły.