Loulo-Gounkoto, największa na świecie kopalnia złota w Mali, zawłaszczona przez tamtejszy rząd okazała się przynosić mu nie zyski, które sobie obiecywał, lecz straty. Jej formalny właściciel, Barrick Gold, zamierza odbić sobie straty w drodze arbitrażu przeciw władzom.
Jak już szeroko informowano, na początku tego roku największa na świecie kopalnia złota, kompleks wydobywczy Loulo-Gounkoto w Mali, została siłowo zajęta przez tamtejsze władze. Sprawująca w Mali władzę junta wojskowa zażądała bowiem od jej właściciela, kanadyjskiego koncernu górniczego Barrick Gold, skokowego zwiększenia opłat — w wysokości, która zepchnęłaby działalność kopalni na granicę nieopłacalności.
Barrick, powołując się na zapisy umowy zawartej z poprzednimi władzami, odmówił spełnienia owych wygórowanych żądań. Firma chciała negocjować ewentualne porozumienie z juntą. Ta jednak nie była zainteresowana argumentami prawnymi — powołując się zamiast tego na argument siły, który według malijskich polityków definitywnie rozstrzygał spór na ich korzyść. Kopalnia została zatem zajęta, personel firmy wypędzono, zgromadzone zaś w niej złoto od razu, w trybie pilnym, wywieziono.
Kopalnia złota i niezgody
To jednak, jak się okazało, bynajmniej nie zakończyło tej smutnej historii. W zamysłach rządu malijskiego, mającego przed oczami dane dot. urobku Loulo-Gounkoto, kopalnia była kurą znoszącą (nomen omen) złote jaja. Po pozbyciu się Barricka teraz nareszcie całość wydobywanego w niej złota miała trafiać do władz w Bamako. Tyle że, jak się okazuje, nikt nie pomyślał tam, że kopalnia nie działa sama z siebie i by mogła pracować, wymagana jest wykwalifikowana kadra inżynierska oraz menedżerska.
Warto bowiem pamiętać, że współczesna kopalnia, zwłaszcza takich rozmiarów, jak Loulo-Gounkoto, opiera się przede wszystkim na pracy ciężkiego sprzętu oraz przemysłowej obróbce urobku. Junta, pozbywając się Barricka (i jego inżynierów), najwyraźniej o tym drobnym szczególe nie pomyślała. Kanadyjski wydobywca niedawno definitywnie spisał kopalnię na straty — malijscy watażkowie zostali zaś z gigantycznym kompleksem, który zamiast przynosić zyski, generuje… starty.
Od sześciu miesięcy bowiem nie działa — tymczasem koszty utrzymania trzeba przecież cały czas ponosić. Wyznaczony przez władze zarządca kopalni, Soumana Makadji (notabene były minister) próbuje wznowić wydobycie, co jednak nie nastąpi samo z siebie. Ogłosił on zatem, że planuje wystawić na sprzedaż tonę metryczną złota, która pochodzi z zapasów, które zagrabiono Barrickowi. Uzyskane w ten sposób fundusze mają jakoby pozwolić na uruchomienie operacji. Być może we współpracy z Rosjanami.
Magia państwowego zarządu w biznesie
Pozostaje tutaj jednak sporo niewiadomych. Aby wznowić wydobycie, nie wystarczy po prostu nakaz polityków z Bamako, nawet poparty pieniędzmi. Potrzebni są wysoko wykwalifikowani fachowcy (których w Mali najpewniej brakuje). Używając środków ze sprzedaży kradzionego złota, rząd może spróbować ich pozyskać. W dalszym ciągu jednak to Barrick, którego dziełem jest ta kopalnia, dysponuje know how dot. sposobu jej działania, obsługi sprzętu ciężkiego, sterującej nim elektroniki etc..
To oczywiście wszystko przy założeniu, że członkowie dyktatorskich władz Mali po prostu nie zdefraudują tych funduszy, co biorąc pod uwagę poziom korupcji w tym kraju wydaje się groźbą bardzo realną. Ze swej strony Barrick pozwał Mali do międzynarodowego trybunału arbitrażowego. Jak przekazał prezes firmy, Mark Bristow, uważa on sprzedaż prawnie należącego do firmy złota za nielegalne. Można się spodziewać dążeń do zajęcia zagranicznych aktywów malijskich władz na poczet strat.