Hiszpańska policja zarekwirowała (czy też, w żargonie policyjnym, „zabezpieczyła”) złote artefakty, skradzione przed kilkoma laty na Ukrainie. W tajemniczy sposób wypłynęły one właśnie teraz.
Policja Narodowa (Policía Nacional) – pełna nazwa dla odróżnienia od regionalnych formacji policyjnych, także funkcjonujących w Hiszpanii – przejąć miała zabytki, gdy przestępcy usiłowali sprzedać je nieujawnionemu kontrahentowi w Madrycie. Aresztowano pięciu zainteresowanych, w tym trzech poddanych Królestwa Hiszpanii oraz dwóch obywateli Ukrainy.
W gronie tych ostatnich miał znajdować się duchowny Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej. I to może być wskazówką, skąd i jakim sposobem artefakty odnalazły się w Hiszpanii.
Zobacz też: Co deszcze mają wspólnego ze złotem, czyli sezon monsunów w Indiach
Skarb starożytnych narodów. A przy okazji – także tych współczesnych
Chodzi o egzemplarze misternie zdobionej, złotej biżuterii, wykonanej przez Scytów. Lud ten zamieszkiwał (i zdominował) tereny nadczarnomorskie w głębokim antyku, od około VIII do III wieku przed Chr. Prócz „kontaktów militarnych” (tj. wojen) z sąsiadami utrzymywali oni również ożywione relacje handlowe ze światem greckim okresu archaicznego i klasycznego. Dzięki temu ostatniemu przetrwało wiele zabytków po nich, które oryginalnie trafiły w ręce greckich kupców.
Przejęto w sumie 11 przedmiotów, które dość niedbale opisano jako naszyjniki, kolczyki i bransolety. W istocie, z pewnością można wyróżnić pośród nich co najmniej kilka naszyjników oraz dwie kompletne pary kolczyków. Pobieżne oględziny opublikowanych fotografii skłaniają jednakże do przypuszczenia, że co najmniej niektóre z artefaktów mogą być także broszami, medalionami lub innego typu przedmiotami kultowymi.
Wartość zajętego łupu określono na 64 miliony dolarów, choć w istocie wartościowanie takie mija się z celem. Trudno bowiem określić faktyczną cenę przedmiotów, których wartość archeologiczna i kulturowa daleko przerasta pieniężną wycenę złota, które zawierają. Innymi słowy, są one po prostu bezcenne, w najczystszym tego słowa rozumieniu.
Zobacz też: Sąd Najwyższy Kanady: skok rządu na władzę nad zasobami niekonstytucyjny
Gdyby złoto mogło mówić…
Skarby, jak nietrudno się domyślić, pochodziły z Ukrainy. W oświadczeniu Policji Narodowej podano, że w latach 2009-2013 (a zatem tuż przed pierwszą, niewypowiedzianą agresją rosyjską i walkami w Donbasie) znajdowały się one w niesprecyzowanym muzeum w Kijowie.
Z kolei w 2016 roku (nawiasem, ciekawe, co działo się w tzw. międzyczasie) miały one zostać skradzione i przeszmuglowane z Ukrainy. Wspomniano, że do zlokalizowania zabytkowych kosztowności doszło w wyniku długiego, międzynarodowego śledztwa. A miały w nimi pomóc kraje takie jak Bułgaria, Macedonia, Albania i Cypr – co niedwuznacznie sugeruje czarnorynkowy szlak zabytków.
Scytyjskie artefakty są obecnie poddawane badaniom przez specjalistów z hiszpańskiego Narodowego Muzeum Archeologicznego oraz Instytutu Dziedzictwa Kulturowego.
Zobacz też: Powrót złotego dinara? Pieniądz kruszcowy w Malezji na drodze do obrotu
Długi, mroczy cień Świętej Rusi
Istotna w całej sprawie może być rola duchownego Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej. Cerkiew ta w ogóle do niedawna nazywała się Cerkwią Prawosławną Patriarchatu Moskiewskiego (!), i pomimo rosyjskiej agresji na Ukrainę wciąż uważa się ją za przesiąkniętą wpływami rosyjskimi. Co więcej, wielu jej duchownych oraz sympatyków bywało (niebezpodstawnie) ściganych za szpiegostwo, działania propagandowe oraz dezinformacyjne na korzyść Kremla.
W tym kontekście nie dziwiłby fakt, gdyby inny jej przedstawiciel próbował wykraść dobra kultury z Ukrainy. Przypadki takie bowiem miały już wcześniej miejsce. Przy aresztowanych interesantach znaleziono dokumenty (których wiarygodność pozostaje rzecz jasna bardzo wątpliwa), które miały świadczyć, że przedmioty należą właśnie do Cerkwi.
Co ciekawe, nie musi to być nieprawda – choć bowiem ich wywiezienie byłoby oczywiście nielegalne, to największa kolekcja scytyjskich skarbów na Ukrainie znajduje się w muzeum Ławry Peczerskiej w Kijowie (a zatem instytucji klasztornej).
Nie musi, ale może – istnieją bowiem także inne, alternatywne źródła. To głównie muzea południowej Ukrainy (zwł. z Chersonia i Melitopola, a wcześniej także te z Krymu), których zbiory – zawierające bogate kolekcje scytyjskich zabytków– były szczególnie zajadle rozkradane przez Rosjan w toku inwazji. Możliwe zatem także, że duchowny był po prostu pośrednikiem, mającym pomóc sprzedać na czarnym rynku zrabowane artefakty.
Może Cię zainteresować: