Rynek metali szlachetnych znowu zaskakuje i odrabia straty po ostatnich, olbrzymich wyprzedażach. Tak oto w poniedziałek srebro przebiło psychologiczną barierę 50 dolarów za uncję, osiągając najwyższy poziom od tygodni. Ruszyło w ślad za złotem, które dynamicznie odbiło powyżej 4000 USD za uncję.
Na pierwszy rzut oka powodem są czysto polityczne emocje. Amerykański rząd wydaje się być o krok od zakończenia rekordowo długiego przestoju. Robert Kiyosaki, autor kultowego „Bogatego ojca, biednego ojca”, nie omieszkał przypomnieć o sobie. Na platformie X (dawniej Twitter) ogłosił krótko: „SILVER over $50. Next stop $70?”. Zatem wobec oczekiwanego wzrostu płynności narracja o powrocie „realnych aktywów” nabiera rozpędu.
Polityka i metale
Ostatnie dni w Waszyngtonie to emocjonalny rollercoaster. Po sześciu tygodniach paraliżu rządowego Senat USA przegłosował krok w stronę porozumienia, które mogłoby przywrócić finansowanie federalne. Demokraci, choć nie bez zgrzytów, wsparli inicjatywę Republikanów. Zrobili to częściowo pod presją własnych wyborców, częściowo z obawy przed dalszym paraliżem państwa.
Donald Trump, jak zwykle bez filtra, skomentował sytuację krótko: „Wygląda na to, że zbliżamy się do końca tego impasu”. Na rynkach zapanował optymizm. Giełdy amerykańskie szykowały się na wzrosty, dolar lekko się umocnił, a rentowności obligacji drgnęły w górę. Ale to nie indeksy Nasdaq czy S&P 500 przyciągały dziś uwagę inwestorów. W centrum uwagi znalazły się właśnie wspomniane złoto i srebro.
Dlaczego srebro znowu błyszczy?
Z jednej strony inwestorzy zakładają, że wraz z końcem „shutdownu” powróci regularny dopływ danych makroekonomicznych, co pozwoli Rezerwie Federalnej wreszcie zdecydować, czy w grudniu obniżyć stopy procentowe. Z drugiej strony im więcej politycznego chaosu, tym większy apetyt na „twarde” aktywa, które nie zależą od kaprysów polityków czy algorytmów rodem z Wall Street.
Brak danych o inflacji i zatrudnieniu (bo rząd był zamknięty) utrudni Fedowi ocenę sytuacji gospodarczej. Dla części inwestorów to wystarczający powód, by wrócić do starych, bezpiecznych przystani. Złoto przekroczyło poziom 4100 dolarów za uncję, srebro wspięło się powyżej 50 dolarów … I nie wygląda na to, by miało na tym poprzestać.
Warto przypomnieć, że Kiyosaki od lat powtarzał jedną mantrę: „papierowe bogactwo przestanie mieć wartość, a ci, którzy trzymają złoto i srebro, przetrwają kryzys”. Długo wydawało się to hasłem z pogranicza filozofii i teorii spiskowych finansów. Dziś, gdy zadłużenie USA przekroczyło 38 bilionów dolarów, a każdy polityczny impas w Waszyngtonie grozi paraliżem administracji, strategia nabiera głębi.
Dla Kiyosakiego srebro to symbol realnego pieniądza, który ma wartość nie dlatego, że ktoś ją „nadał”, ale dlatego, że tkwi w nim praca, energia i ograniczony zasób natury. Gdy dolar traci wiarygodność, srebro staje się czymś więcej niż tylko surowcem…. Staje się pewnym manifestem nieufności wobec systemu banków centralnych i kontroli.
W tle: cieplejsze relacje z Chinami i cichszy front handlowy
Ciekawym uzupełnieniem rynkowej układanki jest malejące napięcie między USA a Chinami. Oba kraje tymczasowo zawiesiły opłaty w portach i wstrzymały wzajemne dochodzenia dotyczące sektora stoczniowego. To sygnał, że po miesiącach handlowych przepychanek obie strony szukają rozwiązań polubownych. Dla rynków surowcowych, które reagują na każdy cień konfliktu, to dobra wiadomość.
Czy srebro faktycznie pójdzie na 70 dolarów, jak przewiduje Kiyosaki? To możliwe, ale niekoniecznie w prostym, liniowym ruchu. Krótkoterminowo rynek może odreagować, zwłaszcza jeśli Fed zdecyduje się odłożyć obniżki stóp. Ale długoterminowo jeśli zadłużenie USA nadal będzie rosło szybciej niż gospodarka, a dolar pozostanie zakładnikiem politycznych przepychanek… Fundamenty dla metali szlachetnych pozostają mocne.