Srebro i pallad, nie tak „medialne” jak złoto, również przeżywają swoje rekordy cenowe. Co istotne, podstawy ich wzrostów mogą być stabilniejsze i bardziej długofalowe, i wynikają nie z trendów inwestycyjnych, ale podstawowego rozrachunku popytu i podaży.
Jak wiadomo, tej nocy ceny złota przełamały psychologiczną barierę, osiągając wycenę przekraczającą 4 tys. dolarów za uncję. Trwająca od ponad 3 lat, niegasnąca hossa cen złota wzbudziła zrozumiałe, nawet jeśli nie stuprocentowo racjonalne poruszenie inwestorów. Nie całkowicie racjonalne – bariera psychologiczna jest bowiem, cóż, właśnie psychologiczna, nie zaś oparta na jakichś konkretnych przesłankach ekonomicznych. Tych ostatnich, oczywiście, także nie brakuje.
W nadmiarze dostarcza ich rozwój sytuacji międzynarodowej i widoczne w niej napięcia (jeśli w ten eufemistyczny sposób można określić toczone wojny, groźby wybuchu kolejnych oraz głębokie kryzysy i konflikty wewnętrzne, które toczą wiele krajów), stan gospodarek licznych państw, polityka monetarna banków centralnych (kolejny eufemizm, który należy rozumieć jako mnożące się przypadki „stymulacji” oraz „luzowania ilościowego”, czyli po prostu ciągłego dodruku pieniądza fiat) oraz ich własne zakupy złota.
Hello, silver, my old friend
Złoto nie jest jednak jedynym metalem szlachetnym, który coraz lepiej radzi sobie na rynku – a można zaryzykować nawet stwierdzenie, że nie jest tym, który radzi sobie najlepiej (mimo osiągania kolejnych wartości ATH). Tradycyjnym „cieniem” złota jest oczywiście srebro, które przez długie lata w relatywnie niewielkim stopniu zaznaczało swoją obecność na rynku metali inwestycyjnych (inwestycyjnych, nie przemysłowych czy jubilerskich, co warto zaznaczyć).
W ostatnich latach przeżywa jednak w tej dziedzinie nieomal renesans – a także inny renesans, ten cenowy. Srebro od dawna uważano za niedowartościowane w stosunku do złota, to się jednak zmienia. Gdy złoto osiągało 4 tys. dolarów, srebrzysty metal zmierzał ku własnemu rekordowi cenowemu w wysokości 50 dolarów za uncję – oscylując kilkadziesiąt centów poniżej tego progu, jednak z tendencją wzrostową. Co więcej, byłaby to najwyższa wartość tego kruszcu od 14 lat.
To skłoniło analityków banku HSBC do tego, by we środę dokonać korekty przewidywanej średniej wartości rocznej tego metalu za 2025 r., podnosząc ją do 38,56 dolarów za uncję (z 35,14). Inny bank, UBS, przewiduje zaś, że do połowy 2026 roku srebro osiągnie cenę 55 dolarów. Wszystko to w akompaniamencie czynników tradycyjnie wspierających wzrosty tego kruszcu, jak spodziewane osłabienie dolara, wzrost popytu inwestycyjnego czy napływ środków do inwestujących w srebro ETF-ów.
Srebro i pallad na przemysłowym „wznoszeniu”
Własne wyżyny cenowe osiąga także pallad, który jest obecnie najdroższy od 2023 roku, kosztując 1482,65 dolarów za uncję. Co ważne, i co odnotowuje się w odniesieniu do obydwu tych metali – ich wzrosty mają odmienny charakter niż ten dotyczący złota. Hossa tego ostatniego jest w dużej mierze trendem, wynikającym z percepcji i oczekiwania wartości (i, naturalnie, przyczyn psychologicznych, które przekładają się na zachowania na rynku).
Srebro i pallad natomiast osiągają kolejne rekordy wyceny w oparciu o nie tylko stabilne, ale też dynamicznie rosnące zapotrzebowanie przemysłowe. Są to bowiem surowce wykorzystywane w wielu zaawansowanych technologicznie branżach produkcji. Co więcej, zapotrzebowanie przemysłowe dalece wyprzedza dynamikę wzrostu produkcji. Do tego dochodzi zaś teraz najnowsze zainteresowanie rynku inwestycyjnego, sprawiające, że srebro drożeje w większym niż przewidywano tempie.