Gigantyczny eksport złota przez granice „budzi podejrzenia”. Politycy, przedsiębiorcy żądają śledztwa

Jeszcze bardzo niedawno, bo niecałe dwa miesiące temu, Tajlandia i Kambodża zamiast złota i srebra wymieniały inny metal o dużej gęstości – ołów. Tak bowiem w sposób tyleż obrazowy, co zahaczający o grafomanię można określić stoczoną przez te kraje w lipcu, kilkudniową wojnę graniczną, poprzedzoną dłuższym okresem nieregularnych starć granicznych oraz rosnącego napięcia we wzajemnych stosunkach. Konflikt ten, jak wiadomo, wytłumiono (bo przecież nie rozwiązano) w dużej mierze dzięki celnej „perswazji” Donalda Trumpa.

Od tego czasu strzały umilkły, granice pomiędzy tymi sąsiadującymi krajami na powrót otworzono, zaś handel między nimi znów począł płynąć, z zyskiem zwłaszcza dla znacznej części żyjącej zeń ludności pogranicznej po obu stronach. Na pozór zatem wszystko w porządku. Okazuje się jednak, że w niektórych dziedzinach – a konkretnie w jednej, ale bardzo istotnej z punktu widzenia gospodarczego – handel nie tylko się odrodził, ale też dalece prześcignął skalę sprzed wojny. Chodzi o transgraniczny obrót zlotem, srebrem i kamieniami szlachetnymi.

Tajlandia traci przez własny eksport

Wzrost skali tego handlu w tym roku wprost eksplodował, jakkolwiek tylko w jednym kierunku: z Tajlandii do Kambodży. Dotychczas Tajlandia eksportowała wydobywane u siebie złoto przede wszystkim do Szwajcarii i Singapuru – czyli odpowiednio światowego oraz regionalnego hubu oraz centrum obróbki i handlu metalami szlachetnymi. Relatywnie uboga (zwłaszcza w porównaniu z dwoma wspomnianymi państwami) Kambodża nie była dotąd choćby w przybliżeniu porównywalnym klientem. Nie była – ale już jest. I to poczęło budzić podejrzenia.

Brak bowiem wiarygodnej odpowiedzi, do czego Kambodża wykorzystuje tajskie złoto. Reeksportuje je? Ale przecież dotąd ten kraj w ogóle nie był z tego znany. To może kupują je tam zwykli Khmerzy? Niby każda wojna wpływa na wzrost powodzenia złota, ale gros mieszkańców tego kraju, relatywnie mało zasobny, nie byłby w stanie sobie pozwolić na zakup znaczniejszego wolumenu kruszcu. A w każdym razie nie na tyle dużego, by nagle zaczęło być to widoczne w statystykach eksportu złota, jaki wysyła w świat Tajlandia.

Gdzie podziewa się złoto?

Sprawa nie jest przy tym błaha i daleko wykracza swoim znaczeniem poza statystyczną ciekawostkę. Tak nietrywialny eksport złota do Kambodży spowodował bowiem w ostatnich miesiącach znaczące umocnienie się tajskiej waluty, bahta. A to z kolei boleśnie odczuwa cała tajska gospodarka. A zwłaszcza turystyka – mocniejszy baht sprawia, że Tajlandia staje się mniej atrakcyjna cenowo jako turystyczna destynacja, co prowadzi do odpływu turystów. I to w sytuacji, w której kraj ten bardzo ich potrzebuje (w związku z innymi problemami, jak np. amerykańskie cła).

Federacja Tajskiego Przemysłu, a w ślad za nią Połączona Stała Komisja Handlu, Przemysłu i Bankowości wezwały w związku z tym do śledztwa dot. tego, gdzie w istocie podziewa się złoto, które Tajlandia eksportuje do Kambodży. W polu podejrzeń jest tutaj fakt, że ten ostatni kraj słynie jako światowe zagłębie różnej maści scamów oraz prania brudnych pieniędzy. Dopuszcza się też, że złoto to może dyskretnie wykupywać strona trzecia (np. Chiny, znane z pokątnych zakupów kruszcu).