Jak wynika z informacji pochodzących od tamtejszych władz monetarnych, Wielka Brytania szykuje się do prawnego skoku na stablecoiny. Plany takie opublikował w poniedziałek Bank Anglii, tj. tamtejszy bank centralny. Jak wyszczególniono, w ich ramach narzucony ma być limit posiadania stablecoinów. Znacznie gorsze są jednak inne zamiary władz – te odnoszące się do rezerw stanowiących pokrycie stablecoinów.
W myśl proponowanego „reżimu regulacyjnego”, jak to ujęto, limit wyniósłby 20 tys. funtów na osobę. Na osobę prywatną, dodajmy – w odróżnieniu bowiem od nich, tzw. podmioty instytucjonalne jak zwykle traktowane są jak święte krowy i dla nich limit wynosi 10 mln. funtów. Dodano, że limit ten ma mieć charakter „tymczasowy” – zapewnienia te można jednak z dużym marginesem prawdopodobieństwa potraktować jako bezwartościowe („Nie ma nic trwalszego niż tymczasowy program rządowy”).
Ograniczenia te jednak bledną w porównaniu z dalszymi krokami, jakie Wielka Brytania chce podjąć w stosunku do stablecoinów. Jak wiadomo, tokeny te dlatego uważa się za „stable”, że mają one 100-procentowe poparcie w fizycznie istniejących środkach monetarnych. Rząd brytyjski chce to zmienić, i wprowadzić znaną z bankowości zasadę „rezerwy częściowej” również do stablecoinów – różnicę, jaka wyniknie w wyniku tej operacji, zabierając dla siebie.
O co chodzi? Otóż władze planują „pozwolić” emitentom stablecoinów, by 60% rezerww utrzymywanych przez nich na pokrycie wydawanych przez siebie tokenów przechowywali oni nie w gotówce, a w rządowych zobowiązaniach dłużnych. Innymi słowy, władze chcą po prostu skonfiskować do 60% rezerw emitentów, dorzucając w zamian niczym niezabezpieczoną obietnicę, że być może rząd kiedyś te pieniądze odda – i czyniąc w ten sposób stablecoiny parodią ich pierwotniej idei.
Pozostaje jedynie poczekać, czy i kiedy ich posiadacze zaczną „głosować nogami”, i czy sektor stablecoinów w W. Brytanii w ogóle to przeżyje. Zresztą nie tylko stablecoinów, bo celem fiskalnych zapędów władz są także tradycyjne kryptowaluty. Ale za to rząd będzie mógł wydać ileś miliardów na faworyzowane przez siebie projekty i sprawy – jak fanatycznie forsowna „neutralność klimatyczna”.
Wielka Brytania w fiskalnym mroku
Wielka Brytania najprawdopodobniej znajduje się na progu szeroko zakrojonego programu podatkowej grabieży tych aktywów (i ich właścicieli), do których tylko władze zdołają się dostać. Nie żeby te ostatnie dotąd nie próbowały – próbując narzucać rabunkowe podatki w szeregu dziedzin życia. Rząd, cóż za zaskoczenie, znów potrzebuje pieniędzy, pieniędzy, jeszcze więcej pieniędzy – które oczywiście musi najpierw komuś zabrać. W słabo zawoalowany sposób sugerowała to sama kanclerz skarbu, Rachel Reeves.
Pani kanclerz w ujmujący sposób stwierdziła ostatnio, że choć Partia Pracy obiecywała nie wprowadzać podwyżek podatków, to oczekiwanie, by swej obietnicy dotrzymała, jest po prostu nierealistyczne. „Byłoby, rzecz jasna, możliwe, dotrzymanie zobowiązań zawartych [przez Partię Pracy] w manifeście, ale wymagałoby to takich kroków jak cięcia wydatków” – a przecież rozumie się samo przez się, że Laburzyści nie będą rezygnować ze swoich ideologicznych zachcianek tylko dlatego, że nie mają na nie pieniędzy.
Obecny rząd premiera Keira Starmera rządzi zaledwie od półtora roku – jednak skala problemów gospodarczych, jakie udało mu się przez ten czas nawarstwić, wręcz zdumiewa. W ciągu tych kilkunastu miesięcy udało mu się ambitnie poszerzyć dziurę budżetową (wzrosła ona w ciągu roku o 10 mld. funtów, do ponad 70 mld.), zaprzepaścić dekady polityki sprzyjania inwestycjom, doprowadzić do masowej ucieczki przedsiębiorstw i podatników, ograniczania produkcji, radykalnych podwyżek cen energii etc.
To wszystko oczywiście nie uwzględnia problemów pozaekonomicznych, które Wielka Brytania także przeżywa, i także mają istotny wpływ na sferę gospodarczą – jak niekontrolowany napływ nielegalnych imigrantów z krajów Trzeciego Świata, powiązana z nimi fala przestępczości kryminalnej i strachu na ulicach, prawna dyskryminacja białych, anglosaskich mieszkańców oraz nachalne faworyzowanie czarnych i brązowych, czy szalejąca cenzura i tysiące aresztowanych za zwykłe wyrażanie krytyki władz w Internecie.