Po nieco ponad roku rządów uważanego za jeden z najgorszych w najnowszej historii gabinetów, lista problemów, przed którymi stoi Wielka Brytania, jest coraz dłuższa. I w dużej mierze stanowi bezpośrednią zasługę rządu Partii Pracy i premiera Keira Starmera. Nieumiarkowany fiskalizm oraz arogancja władz i ich urzędników uczyniły z tego wyspiarskiego kraju – jeszcze nie tak dawno temu magnesu dla inwestorów – coraz bardziej czarną plamę na mapie szans gospodarczych.
W efekcie tego coraz więcej firm postrzega swoje perspektywy w Anglii pesymistycznie. I raczej skłania się do szukania lepszych miejsc na prowadzenie działalności. To samo w jeszcze większym stopniu dało się we znaki rodzimym podatnikom, a także napływowym rezydentom. Obawy o zalegalizowany, podatkowy rabunek dochodów i oszczędności przez wiecznie chciwe gotówki państwo skłoniły tysiące tych zamożniejszych, zarówno rodowitych Brytyjczyków, jak i ekspatów, do opuszczenia Albionu.
Do tego samego skłaniają także agresywne próby „regulowania” najdrobniejszych aspektów życia brytyjskiego społeczeństwa. Na Wyspach szerzy się przestępczość, podsycana przez tysiące hojnie finansowanych przez władze imigrantów z Trzeciego Świata. Rząd wydaje zaś się bardziej troszczyć o inwigilację komunikacji i autorów internetowych wypowiedzi krytykujących oficjalną narrację. Czy ściganie tych potępiających otwarcie rasistowskie faworyzowanie ciemnoskórych kosztem rodzimej ludności anglosaskiej.
Wielka Brytania pod butem „postępu”
To wszystko sprawia, że perspektywy, przed jakimi w najbliższym czasie stoi Wielka Brytania, są raczej niewesołe. Policzalnym wyrazem tych perspektyw jest obecna sytuacja budżetu Albionu – w którym wieje wielomiliardowa dziura. Rząd usiłował ją zasypać, a to opodatkowując emerytury czy dodatki do ogrzewania dla najbiedniejszych, a to forsując podatki od dziedziczenia ziemi rolnej, sprowadzające się efektywne do jej rozciągniętej w czasie konfiskaty.
Mimo to, w dalszym ciągu budżet się nie spinał – rząd pod wpływem społecznego oporu musiał się z niektórych pomysłów wycofać, nawet zresztą bez tego Wielka Brytania wciąż ma zbyt pusty skarbiec. Naturalnie, ekipa Partii Pracy nawet w tej sytuacji ani myślała o zarzuceniu swoich priorytetów ideologicznych, takich jak fanatyczny kult „Net Zero” i walki z „emisjami klimatycznymi”, przy okazji niszcząc bezpieczeństwo energetyczne kraju. Co w takiej sytuacji może władza zrobić?
Oczywiście, sięgnąć po cudze środki (to w istocie oczywistość przy tej psychice rządzących) – ale, tym razem i o dziwo, te kryptowalutowe. Jak z radością odkryła Kanclerz Skarbu, Rachel Reeves, odpowiedzialna za brytyjskie finanse, tamtejsze Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (Home Office) posiada niemałe zasoby Bitcoina. A które przecież można zlicytować. Kryptowalutę tę „pozyskano” poprzez sądową konfiskatę. Możliwość takiego zaboru Wielka Brytania promulgowała już w zeszłym roku.
Bitcoiny wrzucić do worka i wywieść…
Tyle że jak zauważano już wówczas – a co najwyraźniej umknęło pani kanclerz Reeves – Bitcoiny nie są zwyczajnym aktywem, które można komuś po prostu odebrać siłą. Aby je przejąć, konieczne jest poznanie kluczy prywatnych – ergo, współpraca ich wcześniejszego posiadacza. I tutaj kanclerz oraz cały rząd Keira Starera, który obiecuje sobie uzyskać dzięki licytacji Bitcoinów około 5 miliardów funtów, a może nawet więcej, mogą się delikatnie rozczarować.
Znaczną część tego zasobu stanowią bowiem środki kryptowalutowe, którzy oszuści lub cyberprzestępcy w różny sposób skradli swoim ofiarom. Jako takie, w teorii należy je zwrócić. Wiele Bitcoinów może się także znajdować w pamięci urządzeń elektronicznych, portfeli sprzętowych i innych urządzeń. Co oznacza, że nie da się ich po prostu sprzedać – gdyż najpierw trzeba do nich uzyskać dostęp. To samo w sobie nie jest niewykonalne – ale też bynajmniej nie gwarantowane. I prawie na pewno nie uda się za każdym razem.
To oczywiście przy założeniu pominięcia oczywistej konkluzji, że brytyjskie państwo działałoby tu niemal dokładnie wedle schematu cyberprzestępców – złamać zabezpieczenia, zdobyć dostęp do środków, przelać i sprzedać… Ale biorąc pod uwagę, jaki „szacunek” Wielka Brytania okazywała w ostatnich miesiącach zarówno prywatnej własności, jak i indywidualnej prywatności, wątpliwe, by w ekipie Starmera kogokolwiek to wzruszyło.