Jak informują lokalne źródła, w Szkocji po raz pierwszy sądownie zarekwirowano aktywa kryptowalutowe. Konfiskata dotyczyła środków pochodzących z przestępstwa, i opierała się na nowo przyjętym prawie. Rzecz jednak w tym, że – jak wiadomo – kryptowaluty to nie są klasyczne dobra, które można komuś po prostu odebrać przymusem. Jak więc do tego doszło?
Niejaki John Ross Rennie, 29 wiosen, miał być zamieszany w napad, który wydarzył się w Glasgow w marcu 2020 roku. W napadzie tym – po części groźnym (rabusie wymusili na ofiarach przekazanie kryptowalut groźbą tortur), a po części komicznym (ofiary miały być pobite batonem czekolady Toblerone…) – nie brał udziału osobiście.
Miał jednak zapewniać „wsparcie techniczne”. I co najważniejsze – podjął się jakże wdzięcznego zadania opieki nad łupem. Innymi słowy, został kryptowalutowym paserem, który zrabowane środki – w wymiarze 23,5 Bitcoina – zagospodarował. Jak to (niekiedy) jednak bywa, grupę wyśledzono, a sam Rennie doczekał się zarzutów karnych.
Konfiskata orzeczona, teraz tylko dobrać się do środków…
W procesie przed Wysokim Trybunałem w Edynburgu uznano go winnym posiadania dóbr pochodzących z kradzieży. W ramach orzeczenia nakazano mu też oddanie Bitcoinów, wartych obecnie około 110 tys. funtów. Nakaz – nakazem, jak jednak udało się ów wyegzekwować? „Posiadanie” Bitcoia sprowadza się przecież w istocie do znajomości kluczy prywatnych i publicznych.
Ku niegasnącej frustracji organów sądowych i administracyjnych na całym świecie, nie jest przecież łatwo zmusić do przekazania tych kluczy kogoś, kto tego nie chce. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że zastosowanie staromodnych tortur do „perswadowania” podejrzanych nie jest dzisiaj realistyczną opcją. Przynajmniej w tych krajach, które uważają się za demokratyczne.
W Wielkiej Brytanii, co prawda, ostatnio bywa z tym różnie. Jednak pomimo apetytu na władzę i kontrolę nad obywatelem ze strony brytyjskiego państwa, akurat tortury w dalszym ciągu tam odpadają.
Jak zwykle – coś za coś
Tamtejsi politycy wymyślili jednak, jak (przynajmniej w teorii) tego dokonać. Na pana Rennie nałożono otóż grzywnę (w funtach), w wysokości korespondującej z kwotą ukradzionych Bitcoinów. A na poczet tego, Rennie zgodził się owe środki oddać i spieniężyć.
Oczywiście, niejaki wpływ na jego chęć do tego może mieć także wybitnie łagodny wyrok, jaki usłyszał. Skazano bo bowiem – było nie było, członka zorganizowanej grupy przestępczej, zajmującej się napadami i rozbojami – na 150 godzin prac społecznych i 6-miesięczny nadzór. No i przepadek Bitcoinów.
Innymi słowy, mimo całej „rewolucyjności” nowych przepisów o przejęciu brudnych kryptoaktywów, ich faktyczna konfiskata w dalszym ciągu opiera się o kooperację delikwenta. Którą – w sposób logiczny, choć zapewne kontrowersyjny – pozyskano, zapewniając mu, w zamian za współpracę, niemal bezkarność. Policja jednak oczywiście uznała sprawę za sukces.