Trump swego czasu obiecywał „osuszyć bagno” w Waszyngtonie. Dziś sam je kopie – tyle że cyfrowe – piszą dziennikarze brytyjskiego tygodnika.
Kryptowaluty, które miały zrewolucjonizować finanse i wyzwolić ludzi spod władzy instytucji, stały się nowym narzędziem wpływów politycznych i prywatnych interesów.
Trump zmienia poglądy… jak rękawiczki
Zacznijmy od tego, że jeszcze niedawno Donald Trump krytykował kryptowaluty jako „niestabilne i bezwartościowe”. Dziś lansuje się jako ich entuzjasta, tworzy własnego memecoina TRUMP, wspiera kopalnie Bitcoina i firmę World Liberty Financial, w którą zaangażowani są jego synowie. Ta nagła zmiana nie wynika z ideologii – to zimna kalkulacja.
Punktem kulminacyjnym był bankiet dla posiadaczy kryptowaluty TRUMP. Najwięksi inwestorzy mieli okazję zjeść kolację z Trumpem – wydarzenie szybko zamieniło się w spekulacyjny szał. Ceny monety wzrosły, a do grona „zwycięzców” dołączyli zarówno entuzjaści MAGA, jak i globalni spekulanci. Pojawiły się jednak oskarżenia o możliwe naruszenie konstytucyjnej klauzuli emolumentów oraz o konflikty interesów.
Według Chainalysis, z TRUMP zysk osiągnęło 58 adresów, ale straciło aż 764 tys. – głównie drobni inwestorzy. Dla wielu była to kolejna lekcja, że kryptowaluty mogą przekształcać się w „bagienne aktywa” – termin z najnowszego artykułu The Economist.
Kiedyś kryptowaluty obiecywały decentralizację, ochronę przed inflacją i nowy system oparty na zaufaniu technologicznemu. Dziś to raczej narzędzie spekulacji, lobbingu i prania pieniędzy. Korzystają z nich kartele, organizacje terrorystyczne i skorumpowani politycy.
Trump wykorzystuje kryptowaluty jako platformę polityczną i źródło prywatnych zysków. Chce uderzyć w regulacje SEC, zaskarbić sobie głosy młodych inwestorów i przedstawić się jako „technologiczny wizjoner”. Propozycje tworzenia „strategicznych rezerw Bitcoina” za pieniądze podatników budzą skrajne kontrowersje i przypominają eksperymenty sprzed kryzysu 2008 roku.
W tle kryje się głębszy problem – instytucjonalizacja korupcji. TRUMP coin i powiązane z nim projekty pokazują, jak łatwo polityczne wpływy można wymienić na zysk. Otwiera to drogę do nadużyć, osłabia zaufanie do systemu i może skutkować katastrofą, jeśli bańka pęknie.
Tu nie chodzi o kryptowaluty
Sęk w tym, że to nie kryptowaluty są winne. Technologia ma potencjał – w tokenizacji aktywów, systemach płatności czy demokratyzacji finansów. Ale gdy staje się zakładnikiem polityków, traci swój pierwotny sens. Jeśli zamiast innowacji mamy krypto-bankiety dla elit i memecoiny napędzane PR-em, to znaczy, że utopijny sen przeszedł w fazę cynicznego koszmaru – czytamy w tygodniku.
Innymi słowy, kiedy polityka przejmuje innowację, a bagno znów się rozlewa, pytanie nie brzmi już „czy” coś się zawali, lecz „kiedy” – i kto za to zapłaci.