Nie trzeba okrucieństwa wojny, żeby cyfrowy świat runął jak domek z kart. Wystarczy na przykład jeden wielki blackout. Dokładnie to wydarzyło się przed kilkoma dniami w Hiszpanii oraz Portugalii. Nagle i bez ostrzeżenia – zgasły światła, zniknął zasięg, a z nim, nie zapominajmy o tym, dostęp do pieniędzy.
Ciemność, panika i brak internetu. Blackout w Hiszpanii obnażył największą słabość cyfrowego euro
Wyobraź sobie, że chcesz kupić wodę w upalny dzień. Podchodzisz do kasy, przykładasz telefon — i nic. Karta nie działa. Gotówki nie masz, bo przecież „kto dziś nosi papierowe pieniądze?”. A bankomat? Też bez prądu. I pojawia się poważny, bardzo poważny problem.
Tak właśnie wyglądał krajobraz weekendowego chaosu, który zmienił cyfrową wygodę w pułapkę. Ludzie próbowali kontaktować się z bliskimi bez sukcesu, a ci bardziej „cyfrowi” nie mogli nawet kupić biletu autobusowego. I tu pojawia się pytanie: co by było, gdyby w tym samym czasie działało już w pełni cyfrowe euro?
Cyfrowe waluty kontra… rzeczywistość
Europejski Bank Centralny planuje wprowadzenie cyfrowego euro. Ma to być odpowiedź na nowoczesne potrzeby i rosnącą konkurencję ze strony prywatnych firm fintechowych. Ale po ostatnich wydarzeniach trudno nie pomyśleć: czy to wszystko nie idzie w złą stronę?
Owszem, cyfrowe euro ma oferować tryb offline — w teorii. W praktyce? Jeśli telefon nie działa, bateria padła, a cały system oparty jest na elektronice, to… jak niby zapłacisz za chleb?
Dodatkowo Hiszpania już od dawna ogranicza możliwość korzystania z gotówki. Powyżej 1000 euro? Płatność tylko bezgotówkowa. Brzmi nowocześnie, ale podczas blackoutu to właśnie gotówka ratowała ludzi z opresji. Tak, ta staroświecka, szeleszcząca gotówka, o której wszyscy chcieli już zapomnieć. Którą politycy wielu krajów pragną wyplenić. Bo jest niewygodna, trudniej wykrywalna. Dająca pole manewru dla cwaniaków.
I tu nagle przypomina się ostrzeżenie ze Szwecji: miej w domu trochę gotówki. Tak na wszelki wypadek. Teraz już wiadomo, dlaczego. Inna sprawa, że w Sztokholmie trudno jest zapłacić „cashem” za kawę i ciastko.
Nie tylko cyfrowe euro traci na wiarygodności. Pod znakiem zapytania stają też stablecoiny i fintechowe rozwiązania, które potrzebują prądu jak tlenu. Bitcoin, mimo że kompletnie nie nadaje się na zakupy w spożywczaku, w takiej sytuacji ma jedną przewagę – przetrwa jako forma przechowywania wartości. Jak złoto. W sejfie.
Światło wróciło. Ale zaufanie? To może potrwać. I kto wie, może właśnie wracamy do czasów, gdy dla niektórych banknot w kieszeni znowu będzie bardziej „smart” niż aplikacja na telefonie.