Coinbase publicznie broni siebie oraz branży krypto (ale jednak głównie siebie) przed politycznymi oskarżeniami o to, że terroryzm – w postaci Hamasu i Hezbollahu – finansowany jest za pośrednictwem kryptoaktywów. Pytanie, czy sposób, w jaki to robi, kogokolwiek przekona – a przy tym czy nie przyniesie jej gorszych strat, niż gdyby w ogóle milczała?
Ostatnie wypadki na Bliskim Wschodzie i atak Hamasu na południowy Izrael w znacznym stopniu przywrócił zainteresowanie debaty publicznej zagadnieniem zagrożenia stwarzanego przez organizacje terrorystyczne i aktorów niepaństwowych.
Zagadnieniem, które pod wpływem wydarzeń dziejących się w ostatnich latach (jak wojna na Ukrainie czy rejterada z Afganistanu) zeszło nieco w cień. Przy tej okazji, odżył też temat finansowania terroryzmu, w tym przypadku Hamasu – czy też tego, jak owo finansowanie zwalczać.
Grupa amerykańskich polityków – zgodnie z zasadą „never let a serious crisis to go waste” – postanowiła wykorzystać jakże lubianą przez nich sytuację, w której szok krwawymi zajściami sprawia, że zbiorowe emocje biorą górę nad racjonalną myślą. Wysłany przez ową grupę list, adresowany do Białego Domu oraz Departamentu Skarbu, domaga się podjęcia „działań”, w celu „zapewnienia”, że organizacje terrorystyczne w rodzaju Hamasu i Hezbollahu nie będą w stanie korzystać z kryptowalut w celu finansowania swoich działań.
Fakt, że z równym powodzeniem mogliby domagać się zniesienia ustawą ubóstwa, problemem dla nich zapewne nie jest. W końcu nikt nie spodziewa się rozwiązania problemu terroryzmu, jest to natomiast dla polityków doskonała okazja, by pod hasłem „bezpieczeństwa” przeforsować zwiększenie swojej władzy i kontroli.
Zobacz też: Sąd Najwyższy Kanady: skok rządu na władzę nad zasobami niekonstytucyjny
Proszę państwa, woda podobno jest morka
Coinbase, pomimo dość oczywistych zamysłów przyświecających autorom listu, postanowiła jednak publicznie odeprzeć zarzuty. W opublikowanym stanowisku giełda zapewniła, że oczywiście, sprzeciwia się finansowaniu terroryzmu oraz działalności wrogich podmiotów. Zauważając jednak fakt oczywisty dla kogokolwiek, kto zada sobie trud sprawdzenia, stwierdza ona, że to bynajmniej nie cywilny rynek kryptoaktywów zapewnia środki na działalność Hamasu i innych podobnych grup.
Następnie wylicza kolejne oczywiste fakty – jak ten, że to typowe rządowe skrypty dłużne, we współczesnym świecie znane jako waluty państwowe, są narzędziem, które sympatycy organizacji terrorystycznych wykorzystują w celu wsparcia swoich ideologiczno-kryminalnych idoli.
Innym zaś jest konstatacja, że terroryści, który wykorzystywaliby krypto w toku swoich operacji, sami podkładaliby się polującym na nich służbom. Transakcje z wykorzystaniem blockchainu nie są bowiem [a szkoda – przyp. Red.] odporne na wyśledzenie, w przeciwieństwie do alternatyw – którą jest nie tylko gotówka, ale także np. złoto.
Rozważania te natomiast i tak są bezprzedmiotowe w sytuacji, w której „offshore entities” mogą bimbać sobie na amerykańskie przepisy AML (kto by pomyślał…?). Tym zaś właśnie – ucieczką offshore – kończy się polityczny zapał do promulgowania zamordystycznej kontroli nad rynkiem, również tym kryptowalutowym.
„Humanitaryzm” w akcji
Wszystkie te uwagi warte są wzięcia pod uwagę. Podobnie jak dopowiedzenie tego, o czym Conbase nie wspomniało – że dowolna walka z „finansowaniem” jest wyłącznie formą teatru kabuki pod publiczkę w sytuacji, gdy niejeden kraj (np. Iran) zupełnie oficjalnie wspiera działalność czy to Hamasu, czy Hezbollahu, inne zaś (jak Katar) czynią to nieoficjalnie.
Cały szereg zaś – w tym i USA – robi to bezwiednie (lub też udając brak wiedzy), w formie tzw. „pomocy humanitarnej”. Czy naprawę tak trudno przewidzieć, w czyim portfelu kończą wysyłane do Strefy Gazy miliony dolarów, kierowane tam w ramach pomocy?
Nie będzie przy tym wielkim zaskoczeniem, że wielu polityków, również tych tak rozjuszonych finansowaniem terroryzmu, jest jednocześnie przejętymi, wrażliwymi na ludzka krzywdę zwolennikami „pomocy humanitarnej” z pieniędzy podatników.
Zobacz też: Chiny zaciskają pętlę z grafitu. Kolejne utrudnienia w eksporcie strategicznego materiału
Pragniemy uniżenie zaskomleć, że…
Pomimo wielu sensownych wniosków, które wskazuje stanowisko Coinbase’a, trudno jednak pominąć ogólny wydźwięk oświadczenia. Pośród tyleż celnych, co oczywistych spostrzeżeń, całe oświadczenie ocieka wręcz serwilistycznymi wobec rządu i oficjeli akcentami. I pół biedy, gdyby chodziło tylko o ton – problem jest jednak szerszy.
Giełda wylicza bowiem, że z gorliwością angażuje się w stanowiące rak na idei kryptowalut działania AML i KYC. Więcej, chwali się ona swoim „partnerstwem” ze służbami policyjnymi i wywiadowczymi, co w przełożeniu z korporacyjnej nowomowy na język powszedni oznacza, że giełda po prostu donosi szanownym służbom na swoich klientów.
Ci ostatni natomiast, jak stwierdza oświadczenie, są na bieżąco prześwietlani i kontrolowani. I to nie tylko w sposób rutynowy, sprawdzający legalność poczynań – Coinbase otwartym tekstem stwierdza, że monitoruje „customer lifecycle”. Jeśli poprzednie punkty nie uderzyły wszystkich możliwych dzwonów alarmowych w głowach wspomnianych klientów, to ten ostatni naprawdę powinien.
Zobacz też: Zator w portach w Izraelu. Przyczyna oczywista
Anatomia strzału w stopę
Wszystko to jest nie tylko przykre. Jest to wręcz żenujące.
Giełda bowiem zachowuje się, jakby rozpaczliwie pragnęła swoim zniesmaczającym serwilizmem zaskarbić sobie sympatię wrogich kryptowalutom polityków – polityków, którzy tak czy tak będą jej niechętni – jednocześnie poświęcając na tym ołtarzu swoją opinię pośród użytkowników krypto. Czyli dokładnie tej kategorii, której bezpośrednio zawdzięcza ona swoje powstanie, rozwój i powodzenie biznesowe.
Coinbase być może przekona oficjeli państwowych, by nie dokręcali jej śruby pod pretekstem zagrożenia terroryzmem – zresztą i tak robi przecież dobrowolnie wszystko to, czego ci sobie zażyczą. A być może nie przekona. Warto jednak zadać pytanie, którym kierownictwo giełdy musiało puścić w niepamięć już dość dawno temu. Czyli – kto normalny chciałby korzystać na co dzień z jej usług, mając świadomość, że umizgi wobec żądnych władzy i kontroli instytucji rządowych są dla niej ważniejsze niż interesy jej podstawowej klienteli?
Trudno nie pomyśleć o parafrazie przysłowia – że giełda cnotkę straciła, a rubelka i tak nie zarobiła.
Może Cię zainteresować: