Singapur zacieśni regulacyjną pętlę wokół kryptowalut, wprowadzając do obrotu prawnego uchwalone już wcześniej, lecz dotąd nieimplementowane przepisy. Nowe ramy prawne ogłosił we wtorek nadzór finansowy tego miasta-państwa, Urząd Monetarny Singapuru (Monetary Authority of Singapore, MAS)
Ogólnym kierunkiem zmian jest – niestety typowo – „więcej kontroli”. Częściowo zmiany te idą także w stronę ochrony interesów konsumentów – ta ostatnia służy zresztą jako oficjalne uzasadnienie wprowadzonych zmian. Bynajmniej jednak do tego się nie ograniczają.
Jak ogłoszono, niektóre aspekty obrotu aktywami kryptograficznymi (określanymi jako „digital payment tokens”) zostają poddane zasadom wynikającym z Ustawy o Usługach Płatniczych (Payment Services Act). Chodzi tu o usługi powiernicze vel kustodialne w stosunku do wspomnianych „tokenów płatniczych”, obsługa wymiany tychże oraz ich transferów.
Do tej listy dołączają także transgraniczne transfery pieniężne, które zahaczają o Singapur albo w inny sposób , nie tylko w odniesieniu do kryptoaktywów, lecz wszystkich form pieniądza.
Zobacz też: Tron odpiera zarzuty SEC. „Komisja uważa, że ma władzę nad całym światem”
Wszystko śledzić, wszystko kontrolować
I jakież to zasady zaczną wobec tych dziedzin obowiązywać? Przede wszystkim, MAS chce „przyklepać” wszystkim podmiotom w branży krypto inwigilacyjne reguły AML i CFT. W teorii – by walczyć z przestępczością (którą biorąc pod uwagę doświadczenia, nader okazuje się także zwykła, uczciwa działalność, z której jednak organa fiskalne chciałyby wycisnąć więcej).
Te wymogi stanowią smutną rzeczywistość dzisiejszego oficjalnego rynku finansowego, choć wynikają raczej z dążenia regulatorów do kontroli niż faktycznych, palących potrzeb społecznych. Clou jednak w tym, że MAS chce je „wepchnąć” w sferę, która powstała właśnie jako odpowiedź na niedostatki wspomnianego oficjalnego systemu finansowego.
Warto bowiem dodać, że sposób zdefiniowania podmiotów objętych brzemieniem nowych-starych przepisów jest natrętnie szeroki. W myśl interpretacji regulatora-samodzierżcy, za giełdy kryptowalut uznaje się także te podmioty, które nie mają fizycznej kontroli nad środkami. Innymi słowy, także giełdy zdecentralizowane, jeśli którąś z nich cokolwiek łączyłoby z tym krajem.
Można podejrzewać, że jaśnie urząd raczy zinterpretować reguły w takim sposób, że sama dostępność ich usług, przez internet, wystarczy do tego, aby ten uznał się za władny je regulować. Z kolei za transakcje finansowe poddane temuż reżimowi uznaje się je wszystkie, nawet te, w przypadku których Singapur nie jest adresem ani nadawcy, ani odbiorcy.
Zobacz też: Ból głowy agentów CIA. „Syndrom hawański” bliżej wyjaśnienia
Singapur w odmętach papierologii
Wszystkie organizacje i przedsiębiorstwa, które mają cokolwiek wspólnego z rynkiem kryptowalut lub usług je obejmujących, obejmie obowiązek licencyjny. MAS ogłosił, że wszystkie, które tego nie uczynią, zostaną siłowo zamknięte (groźba ta może się okazać cokolwiek impotentna w realizacji w przypadku zamorskich podmiotów internetowych).
To, z czego posiadacze kryptowalut mogą faktycznie (a nie jedynie propagandowo) skorzystać to wymogi dotyczące przechowywania aktywów przez dostawców usług w sposób gwarantujący większe bezpieczeństwo. Mają one być przechowywane w odrębnych portfelach oraz musi im towarzyszyć drobiazgowa księgowość oraz jasność tego, do kogo należą.
Choć znów, wyszczególnione przy tej okazji wymogi dotyczące dokumentowania transakcji ponownie jawią się jako mające niewiele wspólnego z interesem użytkowników, a wszystko z żądzą natrętnej kontroli przez państwo.
Przewidziano 6-miesięczny okres przejściowy na dostosowanie się do nowych reguł lub zamknięcie biznesu (ciekawe, że wyobraźnia urzędników nawet nie dopuszcza trzeciej możliwości – w której zainteresowane podmioty, zamiast ulegać i dostosowywać się, po prostu opuszczą Singapur). Jednak ci, którzy planują dalszą działalność, w ciągu miesiąca powinni zgłosić ten fakt do banku centralnego.
Może Cię zainteresować: