Czy arbitraż może być przymusowy? Coinbase przed sądem najwyższym

Coinbase ponownie przed sądem – choć tym razem nie chodzi o kwestię kryptowalut jako takich czy starań SEC, aby zagarnąć nad nimi władzę, lecz rzecz o znacznie bardziej przyziemną. Nie przypomina ona bynajmniej walki Dawida z Goliatem, jak to jest w przypadku ciągnącej się, homeryckiej batalii prawnej z federalnymi biurokratami – a jeśli już, to raczej Coinbase jest w tym przypadku w roli goliata.

Najnowsza sprawa z giełdą w roli sądowego powoda dotyczy bowiem tego, na jak wiele korporacje mogą sobie pozwalać wobec indywidualnych osób.

Ad rem, amerykański Sąd Najwyższy (SCOTUS) przyznał certiorari adwokatom Coinbase’a – czyli zgodził się na rozpatrzenie ich apelacji – w ramach starań rzeczonych o obalenie werdyktu sądu apelacyjnego 9. okręgu.

Samo wzięcie pod uwagę sprawy nie wydawałoby się bardzo istotne, gdyby nie fakt, że bardzo niewielkiej części spraw sądowych w USA udaje się dostać przed Sąd Najwyższy, Z kolei wyroki tegoż mają w oczywisty sposób mają doniosłe znaczenie w kontekście amerykańskiego systemu prawa precedensowego, oznaczającego, że konkluzje zawarte w tych wyrokach stają się obowiązującymi regułami prawnymi.

Zobacz też: Gigant transportu morskiego zwolni tysiące ludzi. Branża frachtu w tarapatach

Wygraj piesieła! Za darmo!

Sprawa dotycząca giełdy, tytułowana jako Coinbase Inc. v. Suski, ma swoje podłoże w warunkach loterii, jaką ta zaoferowała swoim klientom w 2021 roku. Mogli oni wygrać dogecoiny warte do 1,2 mln dolarów. Udział w loterii był darmowy, jednak niektórzy uczestnicy twierdzili, że Coinbase oszukała ich, by zapłacili za udział. Opierając się na kalifornijskim prawie reklamowym, złożyli przeciw giełdzie pozew zbiorowy.

Problem? Giełda twierdzi, że nie mieli do tego prawa. W ramach maniery, która rozpowszechniła się w ostatnich latach w firmowych działach prawnych w tempie zarazy, żąda ona bowiem w warunkach świadczenia usług, by klienci zobowiązywali się do zrzeczenia się prawa do pozwania firmy w przypadku jakichkolwiek zarzutów, wszystkie takie zarzuty kierując wyłącznie do arbitrażu.

Adwokaci reprezentujący skarżących twierdzili z kolei, że reguły loterii to odrębna kwestia od reguł świadczenia normalnych usług na giełdzie. Przez to, jak argumentowali, nie mają zastosowania zapisy regulaminu, i sprawa może procedować normalnym trybem. Kalifornijski sąd federalny, a potem sąd apelacyjny 9 okręgu, przyznał im w tej kwestii rację.

Zobacz też: Auto-wtopa: General Motors wstrzymuje produkcję autonomicznych samochodów

Kangaroo Court, Inc.

Ponownie, na pozór może się to wydawać kwestią niewielkiej wagi, jednak praktyka funkcjonowania owego arbitrażu sprawia, że jakakolwiek odpowiedzialność prawna firmy za jej postępowanie wobec klienta czy pracownika staje się prawną fikcją.

W czym rzecz? Arbitraż, w teorii dowolna i polubowna metoda rozwiązywania sporów, jako taka nie jest skrępowana regułami obowiązującymi w sądownictwie. Nie ma zatem formalnego postępowania dowodowego, publicznego dostępu do akt ani praktycznych ograniczeń decyzji arbitra. Jest za to sekretność (nader często obwarowana prawnymi zobowiązaniami do zachowania tajemnicy), wysokie i dowolnie naliczane koszty oraz brak możliwości podważenia całkowicie uznaniowo wydanej decyzji.

Arbitrami bywają przy tym – z racji doświadczenia w danej kwestii – głównie prawnicy korporacyjni. Nie będzie wobec tego nadmiernie zaskakujące, że zrządzeniem losu duże firmy zdają się wygrywać zdecydowaną większość postępowań arbitrażowych. I to tych, które się w ogóle odbywają – wielu skarżących w ogóle nie podejmuje się bowiem tak ustawionej na korzyść korporacji walki prawnej.

Zobacz też: Złoto w cyfrowych tokenach od HSBC. Bank udostępnia nową formę inwestycji

Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?

Oczywiście, w samej idei arbitrażu z pewnością nie ma nic złego. Idea jednak wydaje się mieć mało wspólnego z założeniem, gdy klienci zmuszani się do „dobrowolnego” (i wiążącego) zrzekania się prawa do skargi przed sądem, zostawiając wymuszony arbitraż jako jedyną alternatywę.

Najczęściej zresztą jest ona wzbogacona o jeszcze inne ciekawe zapisy. Na przykład takie w rodzaju jednostronnego zobowiązania do akceptacji werdyktu przez klienta, ale przy pełnym zachowaniu praw firmy do jego podważania. Czy jednostronnego prawa firmy do wyboru arbitra oraz miejsca postępowania. Albo też braku prawa do zwrotu kosztów prawnych dla klienta (nawet jeśli ten wygra) przy zachowaniu analogicznego prawa firmy.

Któż mógłby po czymś takim przypuszczać, że postępowania takie w znacznej mierze stały się parodią? Nie będzie także wobec tego zaskoczeniem, że w ciągu ostatnich lat zapisy wymuszające obowiązkowy arbitraż są masowo i z subtelnością uderzenia młotem wpisywane do wszelkich możliwych kontaktów , jakie tylko bywają na co dzień zawierane pomiędzy firmami a klientami oraz pracownikami.

Wyrok sądu najwyższego, choć dotyczy kwestii szczegółowej, nie zaś istoty kwestii wymuszonego arbitrażu, może w perspektywie mieć duże praktyczne znaczenie w sprawie dalszego marginesu swobody, jaką dysponować będą podmioty korporacyjne w narzucaniu dotyczących go zapisów.

Może Cię zainteresować:

arbitrażkorporacjePrawoprocessądsąd najwyższysprawy sądowe
Komentarze (0)
Dodaj komentarz