Coinbase poinformowała o utworzeniu Globalnej Rady Doradczej, złożonej z pięciu byłych polityków oraz aktywistów politycznych. Nie jest to nic nowego w amerykańskim środowisku korporacyjnym, jednak w przypadku branży krypto, która dotąd nie utrzymywała nadmiernie ścisłych relacji ze środowiskami politycznymi, może to świadczyć o chęci podjęcia aktywniejszego lobbingu.
Jak poinformowała giełda, jest ona „podekscytowana” mogąc ogłosić, że tworzy nowy zespół, który będzie doradzał jej zarządowi. Jak podkreślono, dostarczy ona „bezcennych spostrzeżeń oraz strategicznej wiedzy” czynnikom kierowniczym Coinbase’a, co pozwoli lepiej „poruszać się w skomplikowanym i ewoluującym krajobrazie branży krypto”, a także „wzmocnić relacje ze strategicznymi interesariuszami” na całym świecie.
„Świeża” krew w Coinbase
Odpowiedź na pytanie o przyczyny tego ruchu będzie łatwiejsza, jeśli spojrzy się na skład nowego ciała doradczego. W owym szacownym gronie znaleźć ma się pięciu dżentelmenów, których dzielą niegdysiejsze afiliacje partyjne oraz (być może) także poglądy. Łączy natomiast podejście do aktywności zawodowej na politycznej emeryturze.
Są to: Tim Ryan, były demokratyczny kongresmen z Ohio, Sean Patrick Maloney, również były demokratyczny kongresmen, lecz z Nowego Jorku, a także Pat Toomey, były republikański senator z Pennsylvanii, John Anzalone, niegdysiejszy współpracownik kampanii Joe Bidena, oraz Chris Lehane, aktywista Partii Demokratycznej oraz były executive Haun Ventures, funduszu inwestycyjnego specjalizującego się w krypto.
Zobacz też: SEC w rozterce czy Ethereum jest nielegalnym papierem wartościowym. Coinbase grozi rozwodem z USA!
Po co Coinbase’owi grono byłych polityków lub osób powiązanych politycznie? Jeśli odłożymy na bok semantykę i puścimy mimo uszu pięknie brzmiącą wersję o „doradzaniu” giełdzie w sprawach związanych z kryptowalutami – czyli tematem, który, można podejrzewać, jest znacznie lepiej znany pracownikom i zarządowi giełdy – dojdziemy do praktyki, która, stety lub niestety, jest od dawna elementem strategii lobbingowej rozmaitych korporacji.
Nihil novi…
Nominowanie tego typu figur do najpewniej (bardzo) przyzwoicie opłacanych pozycji w ciałach „doradczych”, czy w innych fasadowych rolach, wiąże się z reguły nie z ich wiedzą lub doświadczeniem, lecz znajomościami i wpływami w politycznym i urzędniczym establishmencie. Tego typu, bądźmy szczerzy, kupowanie wpływów politycznych, ma po prostu zapewnić firmie silniejsze przełożenie na działania państwa – w tym przypadku rządu federalnego.
Opinie na temat takich praktyk bywają dwojakie. Można oczywiście zżymać się, że byli politycy zarabiający krocie na swoich powiązaniach towarzyskich to zjawisko, delikatnie mówiąc, nieetyczne, i równie mało chwalebne jest postępowanie firm, które wykorzystują rzeczonych po to, by naginać rzeczywistość polityczną i prawną do swoich interesów. Można też nieco przyziemnie odnotować, że i tak jest to mniej szkodliwa i niemoralna praktyka niż ordynarna, staromodna korupcja, a tak przynajmniej wiadomo oficjalnie, kto dla kogo pracuje i jaki ma w tym interes.
Warto dodać, że ten sposób postępowania na styku sfery ekonomii i polityki jest obecny w Ameryce już od XIX w. Smutną konstatacją jest wniosek, że takie praktyki jest często koniecznością – zwłaszcza biorąc pod uwagę przeregulowanie przepisami oraz natrętnie ekspansywną politykę instytucji państwowych, najczęściej dążącą do poszerzania swojej władzy i kontroli. Stąd być może jest to także przejaw obycia branży krypto: Coinbase, jako jej reprezentant, wchodzi w koleiny utarte przez inne sektory – i być może dzięki temu będzie trudniejszym celem dla przyszłych polityków, którzy pragnęliby ją zaorać.
A tacy, niestety, zapewne się znajdą.
Może Cię zainteresować: