Dwóch członków brytyjskiej Izby Lordów opublikowało artykuł, w którym wyrażają zaniepokojenie pracami prowadzonymi przez Bank Anglii nad cyfrowym funtem. Z uwagi na zagrożenia, które te ze sobą niosą, domagają się prawnych gwarancji przeciwko wprowadzeniu wspomnianego tylnymi drzwiami.
Prócz listy obaw, które niesie ze sobą ewentualne wprowadzenie 'Britcoina’, dwójka dostojników odnotowuje, że Bank nie został do tego parlamentarnie upoważniony, prace pilotażowe prowadząc z własnej inicjatywy. Apelują w związku z tym o podjęcie kroków prawnych – o które parlamentarzyści naciskają gabinet – tak, by zapewnić, że żadna forma CBDC nie zostanie w Wielkiej Brytanii wprowadzona do użytku po cichu i bez formalnego procesu legislacyjnego.
Przedni passus, milordzie
Lordowie Bridges oraz Forsyth of Drumlean napisali swój artykuł – co ciekawe, utrzymany w przystępnym i informacyjnym tonie – w reakcji na działania, które Bank Anglii rozpoczął w zeszłym roku, pomimo że kluczowy decydent, parlament, nie podjął w tym kierunku żadnych działań. Dżentelmeni odnotowali przy tym, że nie jest to pierwszy przypadek, w którym Bank Anglii działał samowolnie oraz, w ich rozumieniu, poza swoimi uprawnieniami – jako przykład podając tutaj ordynarny dodruk waluty „luzowanie ilościowe” bez zbędnego zabiegania o ustawowo wyrażoną aprobatę politycznych wybrańców narodu.
Zarzuty, które dwójka parów podniosła w odniesieniu od idei państwowej waluty elektronicznej – zaczynając od braku jakiegokolwiek palącego problemu, który CBDC miałaby rozwiązywać (co rodzi pytania o powody dążeń do jej wprowadzenia), poprzez przezroczystość jej mechanizmów dla wszelkiego rodzaju insiderów i utratę prywatności finansowej przez indywidualnych użytkowników, po zagrożenie dla formalnej niezależności banku centralnego od rządu – są w istocie oczywistością dla kogokolwiek osobiście (czy majątkowo) zainteresowanego.
Zobacz też: Europejski Bank Centralny: cyber-euro już niedługo… Brace for impact!
Ich godna docenienia ważkość wynika jednak z tego, kto i w jaki sposób je sformułował – a który może znacząco utrudnić rządowi lub bankowi centralnemu posługiwanie się obłudnym oraz, pardon le mot, kretyńskim argumentem pt. „uczciwi ludzie nie muszą się obawiać inwigilacji i kontroli”, nader często stosowanym przez apologetów finansowego zamordyzmu. Na temat głębi fałszu oraz hipokryzji takiego stawiania sprawy najpewniej można by napisać osobny artykuł, niestety – z uwagi na swoją godną młota prostotę – ów argument ma spory potencjał medialny (zwłaszcza w przypadku spolegliwych mediów).
’God save the King!’
Brytyjską Izbę Lordów, podobnie jak niekiedy monarchię, postrzega się czasem jako relikt dawnych czasów. Łatwo przy tym popaść w uproszczenie i przyjąć, że ich obecne funkcjonowanie pełni rolę jedynie ceremonialną, pozbawioną faktycznego znaczenia politycznego i prawnego. A to niesłuszne, bowiem o ile tradycja faktycznie nakazuje, by lordowie oraz (przede wszystkim) król winni powstrzymać się przed bezpośrednim wykorzystaniem swoich (formalnie olbrzymich) prerogatyw w bieżącej polityce, to w skomplikowanym brytyjskim układzie zależności urzędowych niejednokrotnie dysponują oni znacznym wpływami nieformalnymi lub zakulisowymi.
Czy będą one na tyle znaczne, aby powstrzymać Bank Anglii przed emisją 'Britcoina’, naturalnie nie wiadomo. Za pozytyw uznać należy samo to, że ukształtowanie się trendu politycznego przeciwnego CBDC w dużej mierze skomplikuje ewentualne próby dezawuowania obaw przed Wielkim Bratem w portfelu (nomen omen – Wielka Brytania to w końcu ojczyzna Orwella i miejsce akcji Roku 1984) jako teorii spiskowych.
Może Cię zainteresować: