Jack Dorsey, amerykański przedsiębiorca i CEO firmy Block, który w świecie technologii wciąż kojarzony jest przede wszystkim jako „gość od Twittera”, spędził swój pierwszy lipcowy weekend jak prawdziwy garażowy majsterkowicz. W niedzielę 7 lipca, tuż przed północą czasu kalifornijskiego, pochwalił się na platformie X, że skleił w dwa dni prototyp komunikatora o nazwie „Bitchat”. Limit 10 000 miejsc do testowej wersji na Apple TestFlight wyparował w ciągu zaledwie kilku godzin. “Robi wrażenie, choć to dopiero eksperyment” – przyznaje sam twórca w rozmowie z portalem TechCrunch, podkreślając, że kod wciąż jest „świeży jak jeszcze ciepły chleb”.
No dobrze, ale co konkretnie robi nowa „apka” i dlaczego najczęściej mówią o niej kryptowaluciarze?
Anonimowy komunikator na Bluetooth zamiast internetu
Podstawowa idea jest zaskakująco prosta. Każdy telefon, na którym działa aplikacja Bitchat, staje się jednocześnie nadajnikiem i przekaźnikiem sygnału Bluetooth. W praktyce oznacza to, że wiadomość nie musi skakać do odległej stacji bazowej ani na serwery w chmurach Amazona. Wystarczy, że w zasięgu znajduje się inny smartfon z aktywną aplikacją – dalej komunikat rusza w podróż „żabimi skokami” po kolejnych urządzeniach, aż dotrze do celu. W miejskiej dżungli, na festiwalu muzycznym czy w zatłoczonym metrze dystans między węzłami bywa tak gęsty, że aplikacja potrafi wydłużyć zasięg do trzystu metrów, czyli niemal o trzy boiska piłkarskie.
Mesh-messengery nie są jednak nowym pomysłem – pamiętamy Bridgefy, którego używano w Hongkongu w 2019, czy FireChat wspierający protestujących na Ukrainie pięć lat wcześniej. Bitchat idzie jednak krok dalej, bo nie wymaga rejestracji, numeru telefonu ani nawet adresu e-mail. Po instalacji użytkownik widzi jedynie puste pole czatu i sugestię ustawienia hasła dla prywatnego pokoju. Dane żyją wyłącznie w pamięci urządzenia, znikają po ustawionym czasie, a całość chroni warstwa szyfrowania end-to-end. Dorsey twierdzi, że w toku są testy nad „zaciemnianiem” ruchu – aplikacja potrafi wysyłać losowe pakiety-pseudonimki, by utrudnić analizę ruchu radiowego.
Bitcoin bez sieci?
Najgłośniejszą nowinką jest jednak możliwość wysyłania satoshi – najmniejszych jednostek Bitcoina – bez dostępu do internetu. Transakcja jest podpisywana lokalnie w telefonie, zapisana w zabezpieczonej pamięci, a gdy któryś z przekaźników w siatce odzyska choćby krótkie połączenie online, paczka trafia do sieci Bitcoin i ląduje w mempoolu. Redditowa społeczność bitcoinerów już testuje to rozwiązanie, chwaląc „iluzję magii”, gdy satoshi materializują się w portfelu odbiorcy zaledwie kilka minut po tym, jak pierwszy z węzłów łapie zasięg sieci LTE.
Nowa funkcjonalność z pewnością spodoba się zatem tym kryptowaluciarzom, którzy cenią sobie prywatność- oraz entuzjastom blockchainu, którzy w całej idei widzą swoistą ideologię „off-gridu” i odcinana się od głównonurtowej infrastruktury bankowej.
Jeżeli nie wiadomo o co chodzi…
Tymczasem w przypadku Bitchata idealizm miesza się tu jednak z chłodną kalkulacją biznesową. Block – właściciel aplikacji Cash App i Square – szykuje wdrożenie płatności Lightning w swoich terminalach, planowane na 2026 rok. Bitchat może stać się tutaj nie tylko gadżetem na koncerty czy harcerskie biwaki, ale i kanałem awaryjnym dla małych przedsiębiorców w regionach o słabej infrastrukturze. Nie jest więc najwyraźniej wyłącznie „projektem garażowym” stworzonym dla idei.
Na razie Dorsey przyznaje, że projekt to „wersja 0.1” i „najlepsza lekcja programowania, jaką zaliczył od czasów liceum”. Zainteresowanie przekroczyło oczekiwania: lista błędów rośnie szybciej niż kod na GitHubie, a inwestorzy zadzwonili zanim autor zdążył zrobić sobie poranną kawę. Plan na lato jest prosty: otworzyć aplikację na Androida, zwiększyć limit testerów i wdrożyć opcję przesyłania obrazów – bo dziś Bitchat przycina wszystko do 500-bajtowych fragmentów tekstu.
W kuluarach branży mobilnej mówi się, że inżynierowie Apple i Google przyglądają się projektowi z rozkoszą i niepokojem zarazem. Użytkownicy zyskują bowiem kanał komunikacji, nad którym nie da się zbyt łatwo zaciągnąć cyfrowej kurtyny. Jeśli projekt wypali, pojęcie „tryb samolotowy” może już nigdy nie brzmieć tak samo.