Ludowy Bank Chin (PBoC), tamtejszy bank centralny i jeden z głównych filarów totalitarnej kontroli Komunistycznej Partii Chin nad gospodarką, zorganizował był „spotkanie regulacyjne”. Spotkanie to, wbrew nazwie, nie miało charakteru konferencji połączonego z wymianą myśli. Wymiana myśli zachodziła tu wyłącznie w jednym kierunku – zaś całe wydarzenie polegało na jednostronnym przekazaniu komunikatu przez kierownictwo Banku. W istocie zatem nie różniło się szczególnie od znanych z historii scen spędzania ludności na plac, aby odczytać dekret panującej władzy.
To jednak, co w spotkaniu tym było warte uwagi, to charakter treści, które „odczytano”. W szczególności fragmentów dotyczących kryptowalut. Przekaz, jaki Ludowy Bank Chin ma dla chińskiego społeczeństwa, można – znów sięgając do odniesień historycznych – sparafrazować jako „panowie, żadnych marzeń”. Zarazem to, co chińscy komuniści mieli do przekazania, w uroczy sposób podkreśliło pewne prawidłowości charakterystyczne dla panującego tam systemu społecznego i gospodarczego.
Po pierwsze zatem, Ludowy Bank Chin chciał zaznaczyć, że w Chinach krypto jest zakazane. Zakaz taki formalnie obowiązuje tam od 2021 roku, i Bank uznał za stosowne to przypomnieć. Jak zatem zaznaczono, państwo „nie zezwala” obywatelom na płatności w kryptowalutach, ani nawet na oficjalne ich posiadanie (cóż zresztą oznacza „posiadanie” w przypadku zasobu wirtualnego…), te ostatnie zaś nie mają „legalnego statusu”. Ten ma tylko waluta fiat, juan, i tylko jej społeczeństwo ma używać. Bo tak, i już.
Fakt, że Bank musiał to w ogóle o tym przypominać, jakby chodziło o jakąś nowość, pośrednio sugeruje, jaki stosunek do tego zakazu mają szerokie kręgi obywateli Państwa Środka. I ile robią sobie z „braku zezwolenia” ze strony państwa. Celem jednak było nie tylko przypomnienie, ale też zastraszenie. Dodano zatem, że działalność biznesowa z wykorzystaniem kryptowalut stanowi „nielegalne operacje finansowe”, i jako takie będzie ścigana. Co w realiach totalitarnego reżimu ma swój stosowny wydźwięk.
Bank grozi palcem – i represjami
Na celu chińskich komunistów znalazły się tym razem nie tylko same kryptowaluty, ale także stablecoiny. Nie ukrywano zresztą, dlaczego. Jak twierdzi Ludowy Bank Chin, stablecoiny stanowią „ryzyko biznesowe” (czyżby aluzja, że większość oparta jest na obmierzłym Pekinowi dolarze…?), nie spełniają także „wymogów dot. podporządkowania się” czy „kontroli tożsamości”. Chińskie władze nie ukrywają, że chcą śledzić wszystkie finansowe transakcje, i ani myślą udawać szacunek dla prywatności swych obywateli.
Oczywiście dokładnie to sprawia, że aktywa te zyskują na popularności pośród Chińczyków, w naturalny sposób szukających sposobu na uniknięcie agresywnej inwigilacji ze strony państwa. Aby ich do tego zniechęcić, Bank ponownie sięgnął po groźby. Jak zaznaczono, operacje w stablecoinach rodzą ryzyko „prania brudnych pieniędzy” czy „nielegalnych, transgranicznych transferów kapitału”. A te naturalnie będą ścigane.
W toku całego spotkania niemal równie głośno jak to, co powiedziano, wybrzmiało to, czego nie powiedziano. Nie wspomniano zatem słowem o tym, czemu pośród Chińczyków taka popularność krypto, mimo formalnie obowiązującego od pięciu lat zakazu. Nie wspomniano też, jakim cudem, po tych pięciu latach, rynek krypto w totalitarnym przecież państwie wciąż istnieje (a to przecież oczywiste – vide powszechna tam korupcja). Kwestie te wydają się bankowych mandarynów zupełnie nie interesować.
We wnioskach wskazano natomiast, że bank zamierza skupić się na „zacieśnianiu polityki” i „wymuszaniu posłuszeństwa”. Niestety zatem dla Chińczyków, władze znów wychodzą z założenia, że odpowiedzią na każdy problem jest jeszcze mocniej przyłożyć im prawnym i policyjnym batem.