Wielka Brytania wycofuje się ze śledzenia internautów rękami Apple’a. Rząd ma jednak „inne plany”. Jakie?

Relacjonując doniesienia dotyczące problematyki podmiotowości użytkowników współczesnego Internetu, w szczególności te dotyczące zagadnień takich jak prawo do prywatności, dość często ciężko silić się na optymizm. Zwłaszcza, gdy tematem jest akurat Wielka Brytania. Z ponurą regularnością powtarzają się bowiem informacje w stylu „rząd ogranicza…”, „państwo przyznaje sobie uprawnienia do…”, „nowe regulacje narzucają obowiązek…”, i tak dalej.

Słowem, władze i rządy znów i znów, do znudzenia, próbują poszerzać swoją władzę i zamordystyczną kontrolę kosztem praw indywidualnych osób. Tym bardziej należy zatem docenić, gdy niektóre z najnowszych doniesień idą temu obmierzłemu trendowi na przekór. I dla odmiany – stanowiąc ujmujący oddech świeżości – informują o wydarzeniach dla indywidualnej prywatności korzystnych. Tak jak w w tym właśnie przypadku.

Pisaliśmy już wielokroć o planach, jakie Wielka Brytania ukuła w tym roku w stosunku do koncernu Apple. Zjednoczone Królestwo, niegdyś słynące jako oaza politycznych i osobistych swobód w morzu ówcześnie panującego absolutyzmu (ówcześnie… – nie żeby w tej materii się wiele zmieniło, jedynie monarchów panujących z Bożej łaski zastąpiły deklaratywnie „demokratyczne” rządy), niestety coraz głębiej stacza się w otchłań autorytaryzmu.

Wielka Brytania w odmętach zamordyzmu

Jednym z bardzo nasilonych objawów tego autorytaryzmu jest coraz bardziej zaostrzany reżim kontrolny i inwigilacyjny w stosunku do treści internetowych. Nie chodzi tutaj tylko o cenzurowanie najzwyklejszego wyrażania opinii politycznych w Sieci – choć to, jeszcze do niedawna uważane w „demokratycznych” krajach za niewyobrażalne, Wielka Brytania czyni z coraz większą dozą agresywności. Chodzi także o treści zupełnie prywatne.

Urzędnicy brytyjskiego rządu (za jego oczywistą zgodą) wysunęli zgoła bezczelne żądanie w stosunku do koncernu Apple. Chcieli stanie inwigilować prywatne materiały internautów, które ci przechowywali w chmurze Apple’a, chronionej szyfrowaniem end-to-end. W tym celu domagali się, aby firma wykonała specjalnie backdoory, które umożliwiłyby im na omijanie tego szyfrowania. I na dodatek życzyli sobie tego po cichu, bez informowania szpiegowanych internautów.

Już samo to żądanie wręcz razi państwową arogancją, ale na tym się nie kończyło. Biurokraci z Londynu, opierając się na własnych, brytyjskich przepisach (skądinąd tam znienawidzonych przez zwykłych obywateli), najwyraźniej byli bowiem przekonani, że Wielka Brytania ma prawo szpiegować wszystkich na świecie. Ich żądania dotyczyły bowiem backdoora do wszystkich treści przechowywanych w chmurze Apple’a, nie tylko tych należących do poddanych brytyjskich.

Nadgryzione jabłko się odgryza

Apple – oddając honory, gdzie te się należą – zareagowała wręcz zaskakująco uczciwie w stosunku do swoich klientów. Wbrew kagańcowym brytyjskim przepisom oraz woli urzędników sprawę ujawniła. Przede wszystkim zaś, stanowczo odmówiła wykonania podobnego backdoora. Firma odwołała się od żądania – spodziewając się jednak, że apelacje będą próżne, Apple po prostu wycofała usługę związaną z chmurą z rynku brytyjskiego.

Okazuje się jednak, że być może nie będzie to teraz konieczne. Jak bowiem właśnie poinformowano, Wielka Brytania sama wycofała się ze swojego cenzorskiego żądania wobec Apple’a. Naturalnie nie z własnej dobrej woli. Na to, kto faktycznie ten krok wymusił, wskazuje fakt, że informację o tym ogłosił nie żaden przedstawiciel brytyjskiego rządu, a Tulsi Gabbard, dyrektorka narodowego wywiadu USA (tj. koordynatorka tamtejszych służb).

Jak stwierdziła, rząd USA domagał się tego właśnie ze względu na uzurpowanie sobie przez brytyjskie władze możliwości szpiegowania obywateli amerykańskich. W negocjacje i starania, aby Wielka Brytania zarzuciła cenzorskie plany wobec Apple’a, zaangażowani mieli być Donald Trump i JD Vance. Ich argumentem (i to bardzo ważkim) były losy właśnie negocjowanej umowy handlowej, jaką Wielka Brytania zawarła ze Stanami Zjednoczonymi.

4chan dołącza się do „pozdrowień”

Niestety, nie oznacza to, że brytyjskie władze zmieniają swoje agresywne, represyjne i aroganckie podejście do Internetu i jego użytkowników. Zaledwie w tym tygodniu pojawiły się tragikomiczne informacje, jakoby Wielka Brytania domagała się zapłaty ogromnych kar od administratorów znanego i cieszącego się specyficzną sławą forum 4chan. Kary miały być wynikiem ignorowania żądań cenzorskich ze strony rządu.

A te były ignorowane, ponieważ 4chan z definicji jest forum niemoderowanym – i niecenzurowanym. Co zabawniejsze, podmiot posiadający 4chan-a zarejestrowany jest w USA. Nie posiada też na terytorium Wielkiej Brytanii jakichkolwiek operacji czy aktywów, fizycznych lub wirtualnych. Tym samym nie podlega brytyjskiemu prawu (wbrew opinii tamtejszych władz, wyraźnie uznających, że brytyjskie prawo obowiązuje na całym świecie).

Jako takie, forum nie jest skrępowane czymkolwiek, co Wielka Brytania od nich zażąda. I to właśnie prawnicy reprezentujący forum publicznie ogłosili – dodając, że nie mają zamiaru się jej podporządkowywać, nie mają zamiaru płacić ani centa kar, zaś brytyjski rząd musiał, ich zdaniem, przeoczyć drobny fakt, że amerykańska wojna o niepodległość miała swoje konsekwencje polityczne i prawne.

Niestety dla Brytyjczyków, ci wojny o własną niepodległość od swoich władz i elity politycznej na razie nie wygrali.