Trump blokuje ataki na Rosję, Ukraina prezentuje własną broń dalekiego zasięgu

„Pod nogi broń”? Jak wynika z doniesień prasowych powołujących się na nieoficjalne informacje napływające z Pentagonu, amerykański rząd federalny po cichu zablokował ukraińskie ataki na cele położone w Rosji. Stan taki miał utrzymywać się od „miesięcy”, zaś jego przyczyną były starania Białego Domu, aby skłonić Kreml do udziału w negocjacjach pokojowych. Co, jak wiadomo, nadal nie w pełni się udało – i wedle krytyków przynosi korzyści głównie samemu agresorowi.

Nałożona przez amerykański Departament Obrony blokada ataków na cele w głębi Rosji nie była stricte formalna. Miała bowiem formę wycofania zgody na użycie do tego celu dostarczonego przez USA uzbrojenia. Chodzi tutaj zwłaszcza o systemy rakietowe M142 HIMARS (High Mobility Artillery Rocket System), o maksymalnym zasięgu 300 km, które tak boleśnie dały się we znaki rosyjskiej logistyce oraz sztabom w pierwszej fazie wojny.

Najpewniej nie zakładano, że uniemożliwi to Siłom Zbrojnym Ukrainy naloty na Rosję w ogóle. Te bowiem posiadają też inną broń, która zgody Pentagonu nie potrzebuje – jak choćby skrzydlate pociski manewrujące MBDA Storm Shadow/SCALP-EG produkcji brytyjsko-francuskiej. Pocisków tych, o zasięgu ponad 600 km, Ukraińcy otrzymali jednak niewiele. Prócz tego pozostawały im natomiast głównie produkowane masowo uderzeniowe drony kamikadze.

Te same w sobie stanowią skuteczną broń – jednak głównie w skali taktycznej. I choć w ostatnich miesiącach Ukraińcy wielokrotnie chwalili się spektakularnymi sukcesami w atakach o znaczeniu niemal strategicznym na ważne cele w Rosji, to w dalszym ciągu wyraźna była tutaj przewaga najeźdźców. Rosyjskie Siły Powietrzno-Kosmiczne, prócz dronów podobnej klasy do Ukraińcy, masowo używają bowiem do nalotów na ten kraj pocisków manewrujących, jak Ch-101 czy Ch-555.

Broń, która zmieni choć optykę?

To być może właśnie się teraz zmienia. W tym tygodniu Ukraina zaprezentowała bowiem swą nową broń (i to oficjalnie, z medialnym blichtrem – co kontrastuje wyraźnie z starannie chronionymi przed wzrokiem publiki pracami nad nowym uzbrojeniem). Są to pociski FP-5 Flamingo, nazwane tak od malowanych na jaskrawy czerwony kolor części dziobowych pocisku. Mają one być produkowane (czyli proces ten musiał zostać wdrożony już jakiś czas temu) przez firmę Fire Point.

Broń ta ma charakter niemal strategiczny – i stanowi sięgnięcie przez ukraiński przemysł zbrojeniowy na poziom, którym dotąd cechowały się produkty najbardziej zaawansowanych krajów świata. Przede wszystkim, Flamingo ma mieć zasięg 3 tys. kilometrów, tym samym radykalnie zwiększając ekspozycję rosyjskich celów na ukraińskie ataki. Ważąc 6 ton, przenosić ma głowicę o wadze 1150 kg, co także stanowi przełom jakościowy w porównaniu do dronów. Osiągać ma prędkość 900 km na godzinę.

Wedle przedstawicieli Ukrainy, nową broń miano już „przetestować” w atakach na Rosję, uderzając w rosyjskie rafinerie. Od początku 2026 r. ma się rozpocząć produkcja wielkoskalowa – oczywiście o ile Rosjanie nie zdołają wytropić i zniszczyć produkującego je zakładu (co pewnie będzie dla nich priorytetem). Jak przyznają przedstawiciele producenta, nie chcieli oni ujawniać nowego pocisku – jednak „wydawało się, że jest to odpowiedni moment”. Czego trudno nie powiązać z polityką USA wobec ataków na Rosję.

Skoro pogrążona w wojnie, zależna od zagranicznej pomocy, wycieńczona ekonomicznie i zmagająca się z ucieczką mieszkańców Ukraina może taką broń opracować, to zapewne znajdująca się w znacznie korzystniejszej pozycji Polska też? Tak tak, z pewnością… może kiedyś.