Jak ujawniono, projekt kompleksowego amerykańskiego systemu kontynentalnej obrony przestrzeni powietrznej, znany jako Golden Dome, przewiduje rozwiązanie dotąd niepraktykowane. Flagowe, generacyjne założenie obronne obecnej administracji USA składać ma się z czterech głównych warstw obrony. Jedna z nich znajdzie się w kosmosie.
Założenia w tej sprawie przedstawiono na konferencji dla przedsiębiorstw sektora obronnego w Huntsville, w stanie Alabama (miasto to jest znaczącym środkiem przemysłu zbrojeniowego i lotniczego). Ma ona składać się z trzech warstw naziemnych. Te będą tworzone przez sieci baz, w których rozlokowane będą różnorakie sensory (przede wszystkim radary, ale też te optoelektroniczne), wyrzutnie pocisków rakietowych, a także rozmaite systemy komunikacji, koordynacji i zarządzania.
Oczywiście z uwagi na odmienny zasięg, każda z nich wyposażona będzie w innego rodzaju sensory i efektory (w tym przypadku rakiety). Będą one też znajdować się w innych lokalizacjach. Najciekawsza jest natomiast warstwa czwarta. Wedle obecnych planów, znajdzie się ona w kosmosie – i stanowić będzie „awangardę” całego systemu. Założeniu temu trudno odmówić słuszności – dotąd jednak na przeszkodzie stały względy polityczne, w myśl których militaryzacja kosmosu była tabu.
Teraz to się zmieni – na orbicie ma się znaleźć szereg satelitów wyposażonych w sensory wykrywające starty rakiet czy ruchy samolotów. Będą one też miały zaawansowane urządzenia namierzania i celowania. Przede wszystkim zaś, znajdą się tam także gotowe wyrzutnie niesprecyzowanych jeszcze pocisków, w perspektywie zaś także lasery (w kosmosie mają one znacznie większy sens i użyteczność niż w warunkach atmosferycznych). Efektywnie, USA chcą stworzyć sieć bezzałogowych baz rakietowych na orbicie.
Kopuła o wielu przęsłach
System „Złota Kopuła” ma w swym założeniu stanowić remedium na wszystkie rodzaje zagrożeń powietrznych mogących dosięgnąć kontynentu północnoamerykańskiego. Prócz „typowego”, choć uważanego za nie najbardziej prawdopodobne zagrożenia stwarzanego przez wrogie samoloty, chodzi tutaj przede wszystkim o dwa elementy: rakiety balistyczne najnowszej generacji oraz bezzałogowe statki latające (unmanned aerial vehicles, UAVs) dalekiego zasięgu.
Oczywiście najnowsza odsłona złotej tarczy Ameryki ma być dostosowana specyficznie do wyzwań, jakie napotkać może obrona powietrzna USA. A te są specyficzne – kontynent północnoamerykański znajduje się w relatywnie komfortowej sytuacji obronnej, oddzielony od poważniejszych adwersarzy militarnych oceanami. Ma to ogromny wpływ nie tylko na relatywne bezpieczeństwo przed inwazją (przynajmniej taką klasyczną – choć już nie nieregularną), ale też na postrzeganie zagrożeń dla przestrzeni powietrznej.
Przykładowo, wiele uwagi poświęca się tam zwalczaniu ciężkich, międzykontynentalnych pocisków balistycznych – te bowiem budowane są przez potencjalnych adwersarzy z Eurazji (gł. Rosję i Chiny) właśnie z myślą o Ameryce. Mniejszy natomiast nacisk kładzie się na pociski balistyczne średniego zasięgu – które tego kontynentu nie dosięgną, ale które, ze względu na swoją znacznie większą prędkość i niższy pułap przelotu, uważane są za zagrożenie trudniejsze do wyeliminowania.
Uzbrojone satelity mają stanowić najlepsze możliwe remedium na te pierwsze – będąc jednak relatywnie skuteczne także w przypadku innych zagrożeń. A przynajmniej tych, które będą w stanie poradzić sobie z „podstawową” zaporą przeciwlotniczą Ameryki, którą są Atlantyk i Pacyfik.