Z góry przepraszając za oczywisty, banalny truizm – ciężko dziś wskazać sferę aktywności, tej ekonomicznej i pozaekonomicznej, która mogłaby się obejść bez zdalnej komunikacji. A im „bardziej zdalna” ta komunikacja, czyli na im dalszą odległość prowadzona, tym w większym stopniu oparta o łączność satelitarną. Z przyczyn równie oczywistych – przestrzeń kosmiczna stanowi mniejszą fizyczną przeszkodę dla sygnałów radiowych niż środowisko na ziemi.
Truizm ten ma zastosowanie od przedsięwzięć tak doniosłych z punktu widzenia losów całych państw i narodów, jak aktywne działania militarne (np. do korygowania namiarów celów dla bomb i pocisków wyposażonych w system nawigacji INS/GPS), poprzez wymianę krytycznych danych technicznych pomiędzy podmiotami gospodarczymi lub inwestorami giełdowymi, urzędową korespondencję elektroniczną aż po tak „błahe” kwestie jak codzienne rozmowy osób prywatnych.
„Błahe” z punktu widzenia instytucji i ich nierzadko zadufanych we własną 'powagę’ decydentów – choć przecież stanowiące fundament społecznej komunikacji i obiegu opinii, który to obieg sam w sobie, w swej masie jest cywilizacyjnie istotniejszym zjawiskiem niż działalność dowolnego organu czy instytucji. Słowem, bez łączności satelitarnej ani rusz, w dowolnej dziedzinie. Mając to wszystko na względzie, można by pomyśleć, że zagadnienie jej bezpieczeństwa również nie stanowi błahostki, prawda?
Tajemnice – dostępne dla każdego
Niestety, jak udowodniło grono badaczy, to nader sensowne założenie jest błędne – i to w skali, która może zaskakiwać (a niektórych także i niepokoić). Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego oraz analogicznego Uniwersytetu Maryland przyjrzeli się temu, jak przedstawia się bezpieczeństwo danych przekazywanych za pośrednictwem sieci satelitarnych. Swoje badania prowadzili przez trzy lata, żmudnie notując efekty czynionych na bieżąco informacji.
Co więcej, wykorzystali do tego prosty sprzęt kosztujący raptem 800 dolarów, dostępny w powszechnej sprzedaży. Oprzyrządowanie to z anteną do odbioru sygnału satelitarnego ustawili na dachu budynku uniwersyteckiego w Dan Diego. I efekty te są… wspaniałe. Wspaniałe z punktu widzenia potencjalnych ciekawskich, majsterkowiczów oraz różnego rodzaju służb szpiegowskich. Z punktu widzenia organów bezpieczeństwa oraz wielu firm stanowią one bowiem potencjalną katastrofę.
Łączność a’la sito
Wedle badaczy, około połowa transferów danych, jakie przekazuje się, wykorzystując łączność satelitarną, pozostaje niezaszyfrowana – i można te dane bez problemu odczytać. Co więcej, problem jest rozłożony „egalitarnie” – dotyczy w równym stopniu urzędów i instytucji państwowych, podmiotów prywatnych czy zwykłej łączności komercyjnej. Badaczom udało się oczytać rozmowy w sieci T-Mobile czy dane przesyłane przez pasażerów linii lotniczych poprzez Wi-Fi firm Intelsat oraz Panasonic.
Dostępne okazały się korporacyjne maile i dokumenty inwentaryzacyjne sieci handlowej WalMart. Co więcej, niezabezpieczoną łączność prowadziły również bankomaty utrzymywane przez banki Santander Mexico, Banjercito oraz Banorte. Co może najbardziej zaskakiwać, także komunikacja wojskowa i policyjna nie okazała się trudna do podsłuchania. Badacze byli w stanie przyjrzeć się korespondencji elektronicznej członków załóg okrętów wojennych amerykańskiej floty, jak również nazwy samych okrętów.
Jeszcze gorsza ma być pod tym względem armia meksykańska, a także tamtejsze służby policyjne. Niezabezpieczona łączność miała pozwolić zidentyfikować położenie i ruchy jednostek armii, jej utajnionych (!) obiektów, centrów dowodzenia i nasłuchu elektronicznego, a nawet dane dotyczące realizowanych na żywo operacji policyjnych wymierzonych w kartele narkotykowe. Swej komunikacji zupełnie nie szyfruje także meksykański regulator telekomunikacyjny (Comisión Federal de Electricidad).
Niektóre z podmiotów – w tym WalMart czy T-Mobile – miały skontaktować się z badaczami i wdrożyć środki zaradcze. Inne, w tym zwłaszcza instytucje państwowe, odmówiły komentarza.