Grono australijskich tzw. ekspertów z zakresu rynku nieruchomości ma odkrywcze pomysły, w jaki sposób uzdrowić tamtejszy rynek nieruchomości – które to pomysły ochoczo stręczą rządowi. Australia zmaga się z kryzysem w zakresie nieruchomości mieszkalnych, rekordowo drogich i niedostępnych. Zdaniem owych „ekspertów” w istocie nie ma jednak żadnego problemu. Wystarczy, by rząd rozdysponował prywatną własność – i po kłopocie…
W analizach, które – gdyby ich nie podpisano – równie dobrze uznać by można za dzieło komitetu centralnego którejś z XX-wiecznych partii komunistycznych, czereda samozwańczych demiurgów rynku nieruchomości wskazuje, że domów na rynku Australia ma za mało. Nie ma natomiast za mało pomieszczeń w tych domach. Rozwiązanie ekspertów zbliżonych do Partii Pracy? Ulokować tych, którzy nie mają domów, w „nadmiarowych” sypialniach tych, którzy je mają.
Jak bowiem się zauważa, jedynie w 30% procentach australijskich domów żyją rodziny z dziećmi lub innymi współmieszkańcami. Tymczasem 31% zamieszkiwać mają pary, zaś 27% – należeć do osób samotnych. W pełnym ledwie skrywanej arogancji – mało co bowiem świadczy o niej wyraźniej niż pretensje „ekspertów” do zarządzania życiem i własnością ludzi bez pytania ich o zdanie – stwierdza się wobec tego, że większość właścicieli „nie potrzebuje” całości swoich domów.
Pomysły znane z historii (tej mroczniejszej)
A to zdaniem ekspertów oznacza, że przecież można te „nadmiarowe” sypialnie wykorzystać. Pomysł ten brzmi jak żywcem wyjęty z zarządzeń kwaterunkowych władz stalinowskich po II wojnie światowej, ale naprawdę się to sugeruje. Oczywiście, względy polityczne nieco utrudniają stalinowskie rozwiązanie w postaci ordynarnego wywłaszczenia domów. Autorzy tych pomysłów wskazują jednak, że rząd może to wymusić „dobrowolnie”, poprzez odpowiednio drakoński fiskalizm.
Wedle przedłożonych rządowi propozycji, powinien on opodatkować „przywilej” posiadania rzekomo nadmiarowych sypialni – zupełnie jakby prawo do prywatnej własności domu było luksusem, a nie oczywistością – tak, aby „zachęcić” do wynajmowania ich. A perspektywicznie – aby „skłonić” Australijczyków, by mieszkali w mniejszych domach. Słowem, rząd ma decydować, kto w jakim domu ma żyć i ile metrów kwadratowych na głowę może mieć. Ustrój taki zwano kiedyś komunizmem.
Australia wybrała w wyborach…
Oczywiście postulaty te zupełnie pomijają, zapewne czystym przypadkiem, przyczyny kryzysu na rynku nieruchomości, z którym od lat walczy Australia – i nie może go pokonać. Przyczyną tą jest napływ rzesz imigrantów, zaś kryzys trwa, bo imigranci są cały czas sprowadzani. Ci bogaci (zwł. Chińczycy) powszechnie kupują domy w Australii jako formę inwestycji – w rezultacie czego rodowici obywatele są wypychani z całych dzielnic mieszkalnych.
Australia rządzona jest obecnie przez lewicowy rząd premiera Anthony’ego Albanese’a i Partii Pracy. Niestety nie jest wykluczone, że wspomniane postulaty mogą paść na żyzny grunt w jego kręgach.