Pożary w Kalifornii: wypłat ubezpieczeń nie będzie, bo… władze to „załatwiły”

Temat konsekwencji i rozliczeń po gigantycznym pożarze w Kalifornii niewątpliwie jeszcze niejednokrotnie wróci w przyszłości – a będzie tak dlatego, ponieważ jego przyczyny są bezpośrednim skutkiem ludzkich działań. Tudzież ich braku. Prócz ustalenia winnych tysiące ludzi będą mieć znacznie bardziej istotny problem – kto zapłaci za odbudowę ich domów?

Odruchowa odpowiedź – „państwo” – w realiach USA nie do końca ma zastosowanie. Większość kompetencji w tej dziedzinie leży tam w gestii władz lokalnych. A akurat władze lokalne w Kalifornii uchodzą za jedne z najbardziej zadłużonych w Ameryce. Biorąc pod uwagę stan finansów zarówno stanu, jak i miasta Los Angeles, prawdopodobnie nie będą miały na to środków. Nawet gdyby chciały (co wątpliwe). Oczywiście w sprawę mógłby zaangażować się też rząd federalny.

Jednak administracja Bidena i Demokratów za mniej niż dwa tygodnie oddaje władzę. Ekipa Trumpa (co ten już sygnalizował), podobnie jak gros amerykańskich podatników, może być zaś nader niechętna transferowaniu kolejnych miliardów dolarów do Kalifornii – w sytuacji, gdy tragedia jest w dużej mierze następstwem nieodpowiedzialności samej Kalifornii, jej polityków i wyborców. To naturalnie abstrahując od faktu, że w budżecie federalnym też zieje dziura wielkości Drogi Mlecznej.

Źródło: x.com

Na kogo zatem normalnie liczą mieszkańcy? Podstawowym środkiem ostrożności oraz planem awaryjnym na wypadek pożaru lub zniszczenia domu jest w USA komercyjne, indywidualne ubezpieczenie tego domu. Jest to środek powszechny i uważany za normę. Tyle, że… również i w tym przypadku Kalifornia jest stanem mocno upośledzonym na tle reszty. A ściślej – na skutek prowadzonej przez Kalifornię polityki tysiące mieszkańców mogą nie otrzymać żadnego odszkodowania.

Postęp i „środowisko” ponad wszystko

Szukając przyczyn tego absurdu, należy zwrócić uwagę na ubiegłe lata i dekady polityki środowiskowej w Kalifornii. Stan ten, jeden z najbardziej „postępowych”, usiłował i usiłuje wcielać w życie drakoński reżim quasi-ekologiczny. Elementem tego podejścia, prócz nagonki na firmy naftowe, próby zakazu samochodów spalinowych czy kuchenek gazowych, jest także stanowa polityka w zakresie leśnictwa. Czy też, mówiąc ściślej, brak takiej polityki.

Kalifornijskie władze doprowadziły do przyjęcia zmian w prawie, które zakazują standardowych praktyk zarządzania lasem. Takich jak stosowanie przesiek przeciwpożarowych, uprzątanie zawalonych drzew lub zeschłej roślinności (która stanowi paliwo dla ognia), czy wreszcie kontrolowane pożary. Brakuje tam zbiorników retencyjnych, zaś słodka woda jest po prostu spuszczana do oceanu. W tym samym czasie w Los Angeles brakuje wody nie tylko do hydrantów przeciwpożarowych, ale czasem nawet kranów.

Fot. screen, x.com/tahrajirari

Fot. screen, x.com/tahrajirari

Ale ekologia okazała się dla mieszkańców i polityków Kalifornii ważniejsza… Efekty takiego „nieingerowania w naturę” widać teraz – obecny pożar to jednak bynajmniej niejedyny jej rezultat. Innym były rosnące koszty ubezpieczeń. Z uwagi na rosnący zakres i skomplikowanie przepisów środowiskowych zarządzanie lasami było coraz bardziej utrudnione. W konsekwencji rósł poziom zagrożenia pożarami, które w ostatnich latach w Kalifornii stały się nieomal endemiczne.

Niech kapitaliści dopłacają do interesu!

Wzrost zagrożenia i skali szkód – to także wzrost kosztów dla ubezpieczycieli. Rosnące koszty odbijały się zatem na stawkach, jakie trzeba było płacić za polisy. Nie trzeba było długo, by wzrosty te stały się bolesne. Stanowe władze i publika zareagowały po swojemu. W 1988 r. w Kalifornii przegłosowano (i to w referendum) tzw. Proposition 103. Akt ten ustanowił mechanizmy kontroli ubezpieczeń, a także – przede wszystkim – wprowadził limity podwyżek.

Odtąd kalifornijski komisarz ds. ubezpieczeń musiał zatwierdzić każdą podwyżkę stawek ubezpieczenia nieruchomości (i nie tylko ich). A czynił to, z mocy prawa, wyłącznie w oparciu o dane historyczne. Wykorzystanie estymacji kosztów stało się nielegalne. Dodatkowo wszelkie wzrosty ograniczono do 7%. Poskutkowało to utrzymywaniem kosztów polis na niskim poziomie – ryzyko dla ubezpieczycieli jednak dalej rosło. Byli oni zmuszeni do powtórnego ubezpieczania się na rynku wtórnym (reinsurance).

Źródło: x.com

To oczywiście prowadziło do dalszego wzrostu kosztów – których jednak przepisy nie pozwalały wliczyć do ceny polis. W efekcie poczęli oni wycofywać się z tamtego rynku. Z początku – odmawiając ubezpieczania nieruchomości najbardziej narażonych. Obecnie jednak większość stanu to tereny zagrożone, właśnie w wyniku „ekologicznej” polityki. Na skutek tego ubezpieczenie domu w Kalifornii coraz częściej okazywało się niemożliwe.

Byle dalej od Kalifornii…

Jedyną deską ratunku w takim przypadku był program FAIR (Fair Access to Insurance Requirements). Oferował on bardzo podstawowe (i drogie) ubezpieczenie tym, którzy nie byli go w stanie uzyskać na rynku. Ten z kolei musieli finansować, proporcjonalnie do swego udziału w rynku, zarejestrowani w Kalifornii ubezpieczyciele (pomimo tego program ten uważany jest za potencjalnie niewypłacalny). To zaś znów prowadziło do wzrostu kosztów – w wyniku czego tworzyło się błędne koło.

Źródło: x.com

Kalifornia znów zareagowała po swojemu. Czyli – trudno uciec przed tą refleksją – w najgłupszy i jednocześnie najbardziej agresywny sposób. Zaledwie kilka dni temu, 30. grudnia 2024 roku, kalifornijski komisarz ds. ubezpieczeń zarządził kolejny prawny przymus. Odtąd ubezpieczyciele mają obowiązek oferować ubezpieczenia w 85% terytorium stanu, w tym również na terenach najbardziej narażonych na pożary. Oczywiście pokrywając koszty z własnej (i już deficytowej) kieszeni.

I choć amerykańskie korporacje ubezpieczeniowe niejednokrotnie i niebezpodstawnie oskarża się o odmowy uznania szkód pod najbzdurniejszymi pretekstami, to niezależnie od wszystkich patologii tego sektora nie będzie on działał w wymuszanych przez władze Kalifornii warunkach, które sprowadzają się do systemowej nieopłacalności jego działalności. Nikt nie będzie przecież dopłacał do biznesu – nawet jeśli władze Kalifornii surowo im to nakażą.

Źródło: x.com

W tym kontekście nie dziwi, że ubezpieczyciele masowo opuszczają Kalifornię. Oczywiście rodzi oskarżenia o „chciwość” i „niewrażliwość” ze strony lokalnych polityków. Tych samych, których głupota i pęd do kontroli doprowadził do takiego stanu w pierwszej kolejności.

Komentarze (0)
Dodaj komentarz