Brytyjski rząd stoi w obliczu ogromnej, powiększającej się dziury budżetowej. Ani myśli jednak zgadzać się na ograniczenie własnych wydatków i rezygnację ze swoich priorytetów polityczno-ideologicznych. W tej sytuacji planuje sięgnięcie po największy zasób pokoleniowego kapitału Brytyjczyków: ich posiadane na własność domy. Rząd rozważa bowiem rabunkowe podatki od majątków w odniesieniu do prywatnych nieruchomości mieszkalnych.
Wielka Brytania znajduje się w coraz gorszej sytuacji finansowej. Nic dziwnego – ostatni rok zaznaczył się masowym odpływem przedsiębiorstw oraz podatników za granice, zniechęconych agresywną polityką podatkową ekipy rządowej Partii Pracy. Rząd ten już obejmując władzę, zastał dziurę budżetową. Zamiast jednak działać na rzecz jej zmniejszenia, począł zwiększać wydatki na faworyzowane przez siebie cele. Na wszelkie problemy budżetowe odpowiadał zaś jeszcze bardziej zaborczym fiskalizmem.
Do takich kroków zaliczały się, przykładowo, próby wprowadzenia podatku od majątku – i to nawet tego zagranicznego. W ten sposób rząd zaprzepaścił dekady polityki przyciągania bogatych ekspatów oraz inwestorów, rujnując status Wielkiej Brytanii jako przystani dla kapitału. Próbował także wprowadzić rażące podatki spadkowe od ziemi rolnej. Sprowadzałyby się one do rozciągniętej w czasie konfiskaty, zmuszając rolników do sprzedaży posiadanej niekiedy od pokoleń ziemi, by spłacić same podatki.
Pomysły te łączy tyleż ich nieskuteczność, co podporządkowanie priorytetom ideologicznym – w ten sposób, że mają uderzać w grupy, którym Partia Pracy jest wroga, oszczędzać zaś partyjnych sympatyków. Nic niestety nie wskazuje, aby najnowszy pomył, na który wpadła Rachel Reeves, kanclerz skarbu w gabinecie Starmera, miał się w tych założeniach jakoś od poprzednich różnić. Teraz bowiem pani Reeves zwróciła swą lepką uwagę na domy. Te prywatne.
Zedrzeć z „burżujów”
Wychodzi tu z podstawowego założenia, jakim kierują się brytyjscy Laburzyści – dlaczego ludzie mają posiadać własne domy, i to w dodatku jednorodzinne? Niech zamiast tego będą „społecznie solidarni” i mieszkają w czynszowych blokowiskach. A jeśli nie chcą, to z pewnością są „bogaci”, i powinni oddawać „uczciwą”, tj. ogromną część swojego majątku do budżetu. W końcu podwyżki dla nawet w tej sytuacji pęczniejącej budżetówki, dotacje dla niezliczonych NGO-sów czy „zielone” projekty infrastrukturalne nie sfinansują się same…
Jeśli chodzi o szczegóły to „rozważane są” różne scenariusze – choć z tym samym skutkiem. Rząd przebąkuje zatem o rocznym podatku naliczanym od wartości domów, wprowadzeniu podatku od zysków kapitałowych (Capital Gains Tax) poprzez „reinterpretację” prywatnych domów jako aktywa giełdowego, czy też „reewaluację” podatków lokalnych, gargantuiczne powiększenie różnorakich „opłat” związanych z rejestracją czy dziedziczeniem domów.
Efekt będzie podobny. Rząd obiecuje sobie bowiem po nimi miliardy funtów – które, co oczywiste, wydrze z kieszeni właścicieli. Do tego stopnia, że już teraz szacuje się, że wielu z nich byłoby zmuszonych do sprzedaży swoich domów – i oddania znacznej części, albo nawet większości przychodów z tejże sprzedaży chciwemu państwu. Oczywiście od samej sprzedaży owo państwo naliczyłoby dodatkowy podatek, same przychody traktując jako „dochód kapitałowy”.
Sama idea podatkowego rabunku prywatnych domów, i w ten sposób splądrowania pokoleniowego kapitału Brytyjczyków, suflowany jest opinii publicznej jako dotykający wyłącznie „bogatych”. Jak zwykle jednak, gdyby Reeves udało się go wprowadzić, przyjdzie potem pora na coraz większe rozszerzanie go na resztę społeczeństwa. Już teraz alarmują o tym krytycy – wskazując, że jego wprowadzenie to w istocie wywłaszczenie klasy średniej. I próba zdruzgotania fundamentów brytyjskiego społeczeństwa.
Rząd wie swoje
„Nie ma w języku elfów, entów, a także w żadnym z narzeczy ludzkich słowa wystarczająco ciężkiego, by opisać tą zdradę” – pisał imć Tolkien. Ciekawe, czy gdyby żył dzisiaj, byłby zmuszony napisać coś podobnego o arogancji, bezczelności i sobiepaństwie rządu premiera Keira Starmera i Partii Pracy. Rządząc nieco ponad rok, już teraz rząd ten w opinii wielu Brytyjczyków – i to nawet tych o lewicujących poglądach – uchodzi za jeden z najgorszych w historii.
Na tę opinię gabinet Starmera uczciwie zapracował. Ekipa rządząca ma bowiem swoje polityczne priorytety, preferencje i kaprysy – i wydaje się nie przyjmować do wiadomości czegokolwiek, co by stało ich na przeszkodzie. Na wszelkie problemy i braki rząd odpowiada próbami jeszcze głębszego, ocierającego się o rabunek zdzierstwa podatkowego. Na wszelkie sprzeciwy – obcesowym przymusem, prawno-policyjnymi represjami i coraz bardziej absurdalnymi próbami cenzury.
Przykładowo – elity Partii Pracy wyznają kult „neutralności emisyjnej” i walki ze „zmianami klimatu”. I takową ich rząd zamierza na mieszkańcach Zjednoczonego Królestwa wymusić, niezależnie od tego, jak absurdalne są postulaty „klimatystów”, jakie spustoszenie wywoła to (i już wywołuje) w krajowym przemyśle czy jak bardzo zrujnuje to osobisty transport samochodowy. Tego ostatniego, notabene, zdają się nie postrzegać za wadę – po co ludzie mają mieć samochody, skoro jest tzw. zbiorkom…?
Polityczne elity Laburzystów gorąco opowiadają się także za nieograniczoną imigracją z Afryki i Azji. W imigrantach tych widzą nie tylko swoich przyszłych wyborców (rażąco faworyzując ich w stosunku do rodowitych mieszkańców) ale też potencjał demograficzny do wymuszenia na brytyjskim społeczeństwie jeszcze większej „różnorodności” (czytaj: uczynienia go mniej białym, co pośród wyznawców lewicowego wokeizmu uchodzi za „postęp”).
I ani myślą uginać się przed masowym sprzeciwem Brytyjczyków, zamiast tego inwigilując, ścigając i szykanując protestujących. Skądinąd nic dziwnego, że rząd preferuje nielegalnych imigrantów zamiast obywateli. Pośród tych ostatnich nie miałby dziś szans wygrać w wyborach.