Rząd Wielkiej Brytanii ma dla swoich obywateli nowy, bynajmniej nie niski podatek. Niby nic nowego, ale rzadko który podatek jest w stanie zrujnować dekady, a nawet stulecia pracy i inwestycji. A na taki właśnie pomysł wpadła kanclerz skarbu Reeves – podatek spadkowy od farm, który zmusi farmerów do ich sprzedaży.
Po ogłoszonym kilka dni temu projekcie budżetu Wielkiej Brytanii spodziewano się wszystkiego, co najgorsze. Nad budżetem tym Rachel Reeves, kanclerz skarbu, pracowała od całych tygodni. Z podstawowym założeniem – znalezienia sposobów na transfer jak największych środków z kieszeni Brytyjczyków do kiesy rządowej.
Nic dziwnego – rząd Partii Pracy zdążył wyraźnie zapowiedzieć, że stan finansów jest katastrofalny, ale zarazem partia nie zamierz rezygnować ze swoich „priorytetów” (czyli nowych wydatków). Ktoś zatem, drodzy Brytyjczycy, będzie musiał za to wszystko zapłacić.
Podatek tu, podatek tam
Stąd też ostrych podwyżek podatków i znacznego zaostrzenia chciwości okazywanej przez brytyjskie państwo generalnie się spodziewano. Mimo wszystko ogłoszony z końcem października projekt budżetu jest znacznie gorszy, niż najgorsze przewidywania. Eufemizmem byłoby określić wrażenia, jakie wywołuje, jako skandaliczne czy szokujące.
Krytykują go w zasadzie wszyscy – Torysi i Partia Reform nazywają go czystym socjalizmem w Wielkiej Brytanii. Na tym jednak nie dość – budżet jest w powszechnym odczuciu tak zły, że nie zostawiają na nim nitki nawet media i kręgi sympatyzujące z socjalizmem. A to, w przypadku najbardziej skrajnie lewicowego premiera z ramienia Laburzystów od dekad, naprawdę osiągnięcie.
Długo wyliczać by wszystkie sposoby, w jaki sposób Reeves chce dosłownie zedrzeć z mieszkańców Zjednoczonego Królestwa środki. Są tam i podatki od czesnego za szkoły, i ciężkie opodatkowanie oszczędności emerytalnych, zwiększone „składki” na obowiązkowe ubezpieczenia czy ostry wzrost podatku od zysków kapitałowych.
Ten ostatni – abstrakcyjny w przypadku kraju, który specjalizuje się w usługach finansowych i który przez ostatnie dekady robił wszystko, by przyciągnąć inwestorów – już spowodował masowy odpływ kapitału z Wielkiej Brytanii. Nawet jednak to wszystko nie jest największym „hitem”, jakie kanclerz Reeves zdołała zawrzeć w budżecie.
Tym jest bez wątpienia podatek spadkowy w odniesieniu do rolnictwa. Podatek, który w formie, jakiej chce go przeforsować Reeves, sprowadza się do rozciągniętej w czasie konfiskaty prywatnych farm. I dosłownej likwidacji indywidualnego rolnictwa. Stalinowska dekułakizacja w Wielkiej Brytanii…?
Nie masz kilku milionów w zapasie? To sprzedaj ziemie i zapłać nam…
W czym rzecz? Dotąd nieruchomości rolne były z podatku od dziedziczenia (Inheritance Tax) zwolnione. Podatek ten ogółem jest jednym z najbardziej znienawidzonych i uważanych za krzywdzące. Sprowadza się bowiem do rabunku przez państwo oszczędności życia, jakie ktoś zgromadził dla swoich bliskich.
Ziemie rolne jednak z niego dotąd wyłączano. I nie bez powodu. Ziemie takie potrafią, z uwagi na swój obszar, kosztować w sensie formalnym bardzo wiele. Zarazem jednak sektor rolniczy bynajmniej nie przynosi kokosów. W teorii ma on, co prawda, zostać wprowadzony jedynie wobec „najbogatszych”. Limitem ma być wartość ziemi na poziomie 1 miliona funtów.
Problem w tym, że limit ten, biorąc pod uwagę ceny ziemi, łatwo przekroczyć komukolwiek, kto ma jakikolwiek areał uprawny większy od powiększonego przydomowego ogródka. Jeśli narzucić by zatem podatek spadkowy od farm i gospodarstw rolnych, wyniósłby on absurdalnie wiele w stosunku do faktycznych przychodów, jakie te farmy zapewniają.
Dokładnie taki będzie efekt, jeśli podatek Reeves faktycznie doczeka się wprowadzenia. Fala szoku rozeszła się pośród brytyjskich rolników (acz nie tylko ich). Wprowadzenie tego fiskalnego haraczu oznacza bowiem faktyczną wymuszoną sprzedaż ziemi i gospodarstw, bardzo często kultywowanych od pokoleń i stuleci, w tak głupim i bzdurnym celu, jak spłata podatku.
Kanclerz skarbu Reeves, premier Starmer i inni członkowie gabinetu nie mogą o tym nie wiedzieć. Przecież urzędnicy ministerialni od tygodni siedzieli nad projektem budżetu, i bez wątpienia wszystko wyliczyli. Muszą więc dokładnie orientować się, jaki będzie skutek wprowadzenia czegoś takiego. I, jak oskarża rząd lawina komentarzy, dokładnie o to im chodzi.
Brytyjscy rolnicy, naturalnie, już zapowiadają protesty.
Nowy pan feudalny na włościach?
Naturalnie nietrudno wyobrazić sobie, jakie będą faktyczne skutki takich zmian. Jeśli podatek od spadku zacznie zmuszać farmerów do sprzedaży uprawianej od pokoleń ziemi, nie będzie wielu chętnych na jej kupno – mało kogo będzie na to stać. To znaczy – nie stać na zapłatę tego podatku będzie indywidualnych farmerów.
Koncerny spożywcze, fundusze inwestycyjne i tzw. asset managerów jak najbardziej będzie na to stać (zresztą samego podatku od dziedziczenia przecież nie będą płacić – korporacje przecież nie umierają i nie zostawiają spadku, w przeciwieństwie do ludzi…). I to one zaczną masowo przejmować w posiadanie brytyjską wieś.
Innymi słowy – rząd polityką podatkową doprowadzi do zaorania indywidualnego rolnictwa. To en masse przejdzie w gestię funduszy takich jak BlackRock, niegdysiejszym farmerom pozostawiając co najwyżej rolę fornali u nowych, korporacyjnych „dziedziców”. Oczywiście, nie jest powiedziane, że wszystkich brytyjskich rolników czeka taki los.
Już pojawiają się pomysły, w jaki sposób można się przed takim scenariuszem zabezpieczyć. Do najprostszych (a zarazem skutecznych) należy przeniesienie własności ziemi z osób fizycznych na założone przez nie indywidualne lub rodzinne trusty. Trusty, jako abstrakcyjne podmioty prawne, także nie umierają. A skoro brak śmierci i procedury spadkowej, brak także podatku…
Oczywiście tak długo, aż pani kanclerz Reeves nie wymyśli innego sposobu na dobranie się do pieniędzy Brytyjczyków. No chyba, że zanim to zrobi, Partia Pracy zdąży przegrać wybory.
Komuniści jebał…