Inferno w Kalifornii. Pożar trawi najdroższe adresy w USA… na własne życzenie ich właścicieli?

Los Angeles znajduje się w płomieniach. Nie całe (jeszcze), jednak pożar objął liczne dzielnice tego miasta – w tym te uznawane za najdroższe. Co więcej, bardzo silne wiatry sprawiają, że płomienie bardzo szybko się rozprzestrzeniają. Tysiące mieszkańców musiało uciekać z domów.

Za ground zero pożarów uznaje się luksusową okolicę Pacific Palisades, w której mieszkać ma wiele tzw. VIP-ów. Skądinąd niewykluczone, że dlatego pożar ten cieszy się taką uwagą medialną – choć akurat fakt, że swoje domy stracą celebryci, nie jest w żaden sposób bardziej godny żalu niż szkody zwykłych mieszkańców. Takich, jak np. ofiary jesiennego huraganu w Appalachach – które takiej oprawy medialnej się nie doczekały.

Trzeba jednak przyznać, że istnieją ważkie powody, które sprawiają, że pożar w Kalifornii faktycznie ma katastroficzny charakter. Nie tylko z uwagi na zawrotną wartość nieruchomości, które objęło ogniste inferno. Płomienie ogromnie szybko się bowiem rozprzestrzeniają, i mogą objąć znacznie większe obszary. Nad całym Los Angeles unoszą się dymy oraz łuna, którą wywołał pożar.

Gaszenie okazuje się utrudnione – po pierwsze, ze względu na wiejący silny wiatr. Problemem jest też niszczejąca i niedoinwestowana infrastruktura przeciwpożarowa. Sama straż pożarna w Los Angeles również zmagała się ze wspomnianymi brakami budżetowymi. Dodatkowo tysiące uciekających ludzi skutecznie zablokowało drogi dojazdowe – w niektórych przypadkach nawet porzucając samochody i uciekając przed zagrożeniem do oceanu.

Najważniejszym jednak czynnikiem są długofalowe zaniedbania i błędy w polityce. Otóż w minionych latach władze Kalifornii, w imię celów ekologicznych, zaprzestały poprzednio stosowanych praktyk w zarządzaniu lasami. Zgodnie z obowiązującą modą, postawiły one na „nieingerowanie w naturę”. W rezultacie tego przestano usuwać mogące być paliwem dla pożarów drzewa, rośliny, zeschłe liście etc. Które teraz faktycznie się nim stały.

Z tych samych względów nie zrealizowano projektów budowy infrastruktury, która przekierowywałaby wodę z terenów w nią zasobnych na te zagrożone suszą. Miało to bowiem grozić… ryzykiem ekologicznym dla organizmów żyjących w oceanie. Organizmy te okazały się w ten sposób ważniejsze niż zapobieganie ryzyku.

Wytężonej, choć niejednokrotnie daremnej pracy strażaków towarzyszy wzajemne poklepywanie się po plecach przez polityków. Gubernator Kalifornii, Gavin Newsom, od 2014 roku nie zdołał wcielić w życie planu budowy zbiorników retencyjnych (mimo że ustawę to przewidującą uchwalono). Ale za to przyjechał do dzielnicy Pacific Palisades, by poobserwować sobie zjawisko.

Ten sam Newsom złożył podziękowania za walkę z pożarem pani burmistrz Los Angeles, niejakiej Karen Bass. Która to burmistrz właśnie znajduje się na wycieczce w Afryce, nie spiesząc się z powrotem. Pani Bass zredukowała budżet miejscowej straży pożarnej o 20 mln dol., zaś miejskie hydranty pod jej zarządem okazały się nie działać. Ale za to jest „pierwszą czarną kobietą” na stanowisku burmistrza.

Komentarze (0)
Dodaj komentarz