Krytycznie istotna baza morska i lotnicza może trafić w ręce Chin. Dlatego, bo brytyjski rząd *uparł się*, by wyspę, na której się ona mieści, oddać za darmo. Dla zasady. Odda za darmo – tylko to po, by samemu musieć płacić ciężkie miliardy funtów za jej dalsze korzystanie. Czy nie będzie bezzasadnym pytanie, czyj w istocie interes realizuje obecny rząd Wielkiej Brytanii? Przecież ten poziom niekompetencji wydaje się aż trudny do osiągnięcia…
Wiele słów można by poświęcić rozważaniom, co mogłoby stanowić najcenniejszą nieruchomość świata. Od razu przyszłyby wtedy na myśl najbardziej blagierskie adresy w luksusowych dzielnicach, jeszcze bardziej snobistyczne wille na plaży w zamkniętych kurortach bądź najpiękniejsze kwartały zabytkowych miast. I wszystko to – nie bez powodu. Wszystkie je przerasta jednak pewna niepozorna nieruchomość, za którą najpotężniejsze kraje globu gotowe są płacić bez końca.
Ów pas nieurodzajnej, podmokłej ziemi znajduje się na wyspie. Wyspa ta, choć tropikalna, nie ma w sobie jakichkolwiek walorów turystycznych czy towarzyskich. Nie ma też ideowo nic wspólnego z prywatnymi wyspami miliarderów (na czele z najbardziej rozsławioną wyspą Jeffrey’a Epsteina). W dodatku budownictwo jest na niej utrudnione – wyspa jest bowiem wąskim, okrągłym atolem – leży zaś setki kilometrów od najbliższego lądu. I to niezbyt spokojnym regionie świata.
A mimo to jest bezcenna. Chodzi oczywiście o wyspę Diego Garcia, w archipelagu Chagos, zaś arcycenna nieruchomość, która się tam mieści, to brytyjsko-amerykańska baza morska i (przede wszystkim) lotnicza. To stamtąd startowały bombowce USAF do nalotów na cele w Afganistanie czy, w niektórych przypadkach, na Bliskim Wschodzie. To tam też zlokalizowane są sensory monitorujące ruch morski i powietrzny w północnej części Oceanu Indyjskiego.
Baza na wagę złota i żelaza
Wyspa i baza należy (jeszcze) do Wielkiej Brytanii. I choć korzystają z niej głównie podnajmujący ją Amerykanie, to jako miejsce bazowanie jest bezcennym aktywem geopolitycznym i militarnym. W dodatku jej mieszkańcy (oficjalnie obywatele Brytyjskiego Terytorium Oceanu Indyjskiego) są en masse z tego stanu zadowoleni. Wydawałoby się – co może pójść nie tak? Oczywiście, wszystko. Wystarczyło, aby do władzy w Londynie doszła radykalnie lewicowa ekipa Partii Pracy.
Obecny rząd premiera Keira Starmera i Laburzystów postanowił bowiem – i uwziął się, z niesłychaną konsekwencją – by suwerenne brytyjskie terytorium… oddać. Ot tak, po prostu, z powodu „bo ponieważ”. Bo „kolonializm zły!” Bo w myśl narracji woke kraje Zachodu to z definicji okupanci i „ciemiężyciele”. I bo premier Starmer, rozdając za darmo własność Zjednoczonego Królestwa, ma w ten sposób okazję poświęcić interesy swojego kraju w imię pokazania, jaki to jest wrażliwy i postępowy.
Chce ją zatem – wbrew ostremu oporowi opozycji – oddać Mauritiusowi, czyli „pobliskiemu” (tj. oddalonemu o setki kilometrów) wyspiarskiemu państwu muzułmańskiemu. Co prawda ten, przez lata sprzymierzony z Indiami, ostatnio coraz bardziej zbliża się politycznie i gospodarczo do Chin. I co prawda mieszkańcy wcale nie chcą zamienić obywatelstwa Albionu na Mauritiusa, ale jakie znaczenie ma to dla premiera? Ten chce pokazać swoją progresywność, więc nie będą mu tu jacyś wyspiarze mówić…
Oddać za darmo, potem płacić za własne
A co z lotniskiem, i w czyje ręce trafi baza? Tym Laburzyści nie zamierzali się specjalnie przejmować – no bo cóż to za problem…? Wprost nie mieści się w głowie, że ludzie o takiej psychice i nastawieniu kierują obecnie polityką atomowego mocarstwa. Nie mieściło się w głowie także Amerykanom, którzy przekazali partnerom z Londynu kilka słów od serca. W efekcie, w wyniku nacisków z Waszyngtonu, rząd brytyjski postanowił jednak coś w kwestii lotniska przedsięwziąć, by zabezpieczyć jego wykorzystanie.
Nie, nie zrezygnował z oddania terytorium. Nie dopisał też do stosownej umowy międzyrządowej klauzuli pozwalającej na swobodne, nieodpłatne korzystanie z bazy. Zamiast tego, natychmiast po darmowym przekazaniu Diego Garcia władzom Mauritiusu, rząd brytyjski.. wynajmie (!!!) bazę. Na 99 lat. I o ile lokalne władze dotrzymają słowa – co biorąc pod uwagę doświadczenia z zapewnieniami, w jakie Wielka Brytania naiwnie uwierzyła np. w przypadku Hongkongu, wcale nie jest pewne.
Samo przekazanie usiłowała w ostatnim momencie zablokować brytyjska opozycja – poprzez wniosek sądowy. I wydawało się, że istnieje na to cień nadziei po tym, jak sędzia brytyjskiego Sądu Najwyższego w nocy ze środy na czwartek wydał postanowienie o tymczasowym wstrzymaniu przekazania. Niestety inny sędzia, rano, zabezpieczenie zniósł na wniosek rządu. Jego prawnicy argumentowali, że wstrzymanie oddania wyspy byłoby szkodliwe.
Choć bowiem baza może i jest istotna, to jeszcze istotniejszy jest czas członków rządu. A ci polecieli już na drugą półkulę, aby wziąć udział w ceremonii podpisania umowy przekazania. I jeśli sąd utrzyma zabezpieczenie, to polecieliby na próżno, marnując swój drogocenny czas i uwagę… Ocenia się, że tylko w toku uzgodnionej, 99-letniej dzierżawy bazy, Wielka Brytania będzie musiała zapłacić za prawo do korzystania ze swojego uprzednio własnego terytorium 52 miliardy (!) funtów.