Zaporowe amerykańskie cła na stal i aluminium. Trump w swoim żywiole, podpisał dekret

Donald Trump od jutra nakłada cła na cały import stali i aluminium do USA. Cło, w wysokości 25%, obowiązywać będzie niezależnie od kraju źródłowego. Trump nie kryje się z tym, że chce doprowadzić do reindustrializacji Ameryki, i zastąpić import produkcją wewnętrzną.

Gdy polityk coś deklaruje, daleko nie zawsze faktycznie zamierza to spełnić. A nawet wprost przeciwnie – nie bez przyczyny termin „obietnice przedwyborcze” bywa stosowany jako synonim gruszek na wierzbie. Być może z tego właśnie powodu wielu obserwatorów – w tym zwłaszcza tych z Kanady i Meksyku, najmocniej zainteresowanych tematem – traktowało wcześniejsze zapowiedzi Trumpa dot. tego, że planuje wprowadzić cła, z lekkim pobłażaniem. Ot, pokrzyczy sobie, zdobędzie trochę poparcia, a potem będzie business as usual.

Sztuka dealu – i perswazji

Pierwsze sygnały, że biznesu as usual tym razem bynajmniej nie będzie, odezwać się musiały w głowach politycznego kierownictwa sąsiadów USA (lecz także UE czy Chin) na początku lutego, gdy Trump bez skrępowania obłożył zaporowymi retorsjami handlowymi Kolumbię – za odmowę współpracy przy deportacji kolumbijskich nielegalnych imigrantów w USA. Potem już poszło z górki – Trump z namaszczeniem i oprawą medialną nałożył daleko sięgające cła na towary z Meksyku, Kanady i Chin.

I choć na moment przed wejściem w życie tych restrykcji poinformowano, ze rządy dwóch pierwszych krajów doszły z amerykańską administracją do tymczasowego porozumienia (w ramach którego musiały zresztą obiecać daleko idące zaangażowanie w uszczelnienie granic), to temat i tak nie stracił swojej aktualności. Trump nie odwołał bowiem ceł, lecz jedynie odłożył wejście ich w życie o miesiąc. W toku tego miesiąca „wynegocjowane” mają zostać trwalsze rozwiązania.

Narzędzie pod ręką

Jakie? Naturalnie nie sposób stwierdzić dokładnie. Jest jednak więcej niż prawdopodobne, że będą musiały uwzględniać jakąś formę ceł. Trump bowiem, jak wynika ze wszystkich sygnałów, naprawdę ma ochotę wprowadzić daleko idące cła. W opinii 45. i 47. prezydenta USA, cła chroniące wewnętrzny rynek były tym właśnie elementem, który doprowadził do industrializacji i budowy potęgi gospodarczej Stanów Zjednoczonych w XIX wieku.

W tym celu zadeklarował nawet utworzenie służby podatkowej, odpowiedzialnej jedynie za nie (External Revenue Service). I jednocześnie przebąkuje o likwidacji wewnętrznej, bardzo nielubianej w USA skarbówki (Internal Revenue Service) – wspominając przy tym, że we wspomnianym XIX w. nie było federalnych podatków dochodowych, zaś rząd zadowalał się cłami. Dodatkowym elementem może być tutaj fakt, że prawo daje Trumpowi możliwość swobodnego wprowadzania ceł, bez aprobaty Kongresu.

Cła jako droga do potęgi

Mając to na względzie, nie zaskakuje fakt, że amerykański prezydent podjął kolejne kroki na „ścieżce celnej”. W tym przypadku – nie w celu wymuszenia współpracy w dziedzinie imigracji czy bezpieczeństwa na Kanadzie, Meksyku, Kolumbii czy Chinach, ale w kwestii archetypicznej dla ceł. Czyli ochrony przemysłu w Ameryce. We wtorek Donald Trump podpisał proklamację nakładającą 25-procentowe cła na całą stal i aluminium importowane do USA.

W myśl proklamacji, wejdą one w życie bardzo szybko, bo już 12. lutego, we środę. Następnego dnia po podpisaniu. Wcześniej pojawiały się wersje, że mają one nabrać mocy dopiero 4. marca, jednak okazały się one nieścisłe.

Komentarze (0)
Dodaj komentarz