Jak wiadomo, wczoraj Chiny ogłosiły masywne, bezprecedensowe retorsje dotyczące eksportu krytycznych surowców przemysłowych, przede wszystkim metali ziem rzadkich, ale też magnesów. Retorsje te idą daleko poza zwykłe embargo wymierzone w oczywistego wroga, którym są Stany Zjednoczone, i wyglądają bardziej na próbę pochwycenia przez Pekin za gardło całego światowego przemysłu wykorzystującego zaawansowane rozwiązania technologiczne.
Zdusić przemysł wroga
By jedynie krótko zreasumować: w myśl najnowszych chińskich restrykcji, które ogłosiło tamtejsze Ministerstwo Handlu, wszyscy światowi producenci korzystający z metali ziem rzadkich, magnesów czy niektórych innych surowców przemysłowych pochodzących z Chin muszą odtąd zabiegać o licencję nie tylko na nabycie tych surowców, ale także na sprzedaż swych wyrobów klientom. I w zależności od tego, kim jest klient i z kim jest związany, Pekin będzie uznaniowo wydawał zgodę. Lub nie wydawał.
Chińskie władze od razu oświadczyły, że na wszelkie zastosowania militarne lub podwójnego zastosowania (a do tej kategorii zaliczyć można w istocie większość chipów) obowiązuje całkowite embargo i wnioski licencyjne będą z automatu odrzucane. W dużej mierze to samo dotyczy najbardziej zaawansowanego przemysłu technologicznego (nie dodano, że tego należącego do amerykańskich, europejskich i wschodnioazjatyckich konkurentów – ale w gruncie rzeczy nie musiano, bo to zrozumiałe).
Chińczycy zastrzegli wprawdzie, że w zastosowaniach obejmujących np. zaawansowane chipy i układy półprzewodnikowe (zwł. te wykorzystujące technologie 14-nanometrowe) dopuszczają wydawanie licencji „w indywidualnie rozpatrywanych przypadkach”. Może to jednak wiązać się (i niemal na pewno będzie) z żądaniami dostarczenia wyczerpującej dokumentacji, specyfikacji technicznej etc. – co w praktyce oznacza wymuszone i darmowe przekazanie Pekinowi technologii. Co z kolei jest warunkiem zaporowym.
Chiny zakazują i nakazują
I choć chińskie media państwowe (czyli państwowa propaganda – ten termin jest tam rozumiany zupełnie dosłownie) twierdzi, że nowe „mechanizmy kontroli eksportowej” to wcale nie zupełne embargo, lecz jedynie reżim administracyjny, to jest to wyłącznie retoryka. Realnie Chiny odcinają cały światowy obieg gospodarczy od dostępu do metali ziem rzadkich. A dokładniej – tę jego część, która odmówi podporządkowania się całkowitej kontroli Pekinu (czyli, mimo wszystko, znacząca większość).
Oczywiście inną kwestią jest faktyczne wyegzekwowanie tego embarga. Chiny w istocie domagają się przecież, by cały wszyscy zaawansowani producenci technologiczni z całego świata w istocie stosowali się do wewnętrznych chińskich przepisów. Dlaczego ci mieliby to robić, zwłaszcza w sytuacji, w której Pekin nie jest w stanie poprzeć swoich żądań siłowym przymusem? Jedynym jego efektywnym narzędziem w tym przypadku jest zaś groźba odcięcia odmowy licencji.
Z tym jednak, mimo wszystkich narzędzi administracyjnej, kontroli, podmioty z całego świata będą w stanie zaradzić – sposoby obchodzenia restrykcji o dokładnie takim mechanizmie, jaki usiłują tu zastosować Chiny, istnieją i są szeroko stosowane. I co zabawne, do ich rozpowszechnienia walnie przyczyniła się Rosja, która doskonali je od trzech lat, w ramach tzw. importu równoległego, służącego obejściu zachodnich sankcji nałożonych w związku z agresją na Ukrainę.
Brzemię wielkiej polityki
Warto natomiast zastanowić się, co pchnęło Chiny do takiej decyzji – i to demonstracyjnie ogłoszonej, zatem o wymiarze PR-owo-politycznym. Nastąpiła ona, jak wiadomo, w przededniu spotkania Trumpa z Xi. Ten pierwszy już zapowiedział nie tylko odwołanie spotkania, ale też odwet celny. I choć pojawiają się spekulacje, że embargo może być kartą przetargową w negocjacjach, to ciężko wyobrazić sobie jej użycie, jeśli do negocjacji w ogóle nie dojdzie, a zamiast niej nastąpi wzajemna blokada handlowa.
W gronie potencjalnych przyczyn, jako jedną z nich wymienia się Pakistan. A konkretnie – umowę, jaką kraj ten ma negocjować z USA. Chiny i Pakistan uchodzą za pragmatycznych sojuszników. Jednak na fali poprawy stosunków Waszyngtonu z Islamabadem, ten ostatni – sam dysponujący znacznymi złożami metali ziem rzadkich – zaproponował USA perspektywiczną współpracę w tej dziedzinie, posuniętą zresztą tak daleko, że obejmującą nawet „własny” amerykański port na wybrzeżu Morza Arabskiego.
Choć Chiny już dziś dysponują podobnym „własnym” portem w Pakistanie – bazą w Gwadar – niewykluczone, że Pekin poczuł zagrożenie dla agresywnie budowanej i zazdrośnie strzeżonej dominacji na rynku metali ziem rzadkich. Bardzo możliwe, że sam Pakistan nie chce być uzależniony jedynie od ChRL, zaś własne złoża tych cennych pierwiastków, i możliwość ich eksploatacji bez oddawania Chinom kontroli nad nią stanowi trudną do odrzucenia szansę rozwojową dla tego kraju.
U źródeł surowców i wydobycia
Innym kierunkiem, z którego wypatrywać można wytłumaczenia, jest Birma. Obecnie zwana Mjanmą albo Myanmarem, kraj ten znajduje się w ogniu krwawej wojny domowej. To w istocie nic nowego – wojna partyzancka władz centralnych (w większości wojskowych dyktatur) z rozmaitymi ugrupowaniami prowincjonalnymi trwa tam nieprzerwanie od 70 lat – dosłownie od momentu uzyskania przez Birmę niepodległości od brytyjskiego Cesarstwa Indii w 1948 roku.
W ostatnich latach jednak birmańskiej juncie idzie w tej wojnie wyjątkowo źle. Ponad połowę kraju kontrolują różne armie rebelianckie, sam zaś rząd centralny uchodzi za skorumpowany i niewydolny. Rzecz jednak w tym, że to właśnie ten rząd jest też sprzymierzony z Pekinem. I jako taki stanowił gwaranta dostępu do przepastnych birmańskich złóż metali ziem rzadkich. Tymczasem choć Chiny bezsprzecznie stanowią potęgę eksportową w tej dziedzinie, nie znaczy to, że wszystko same wydobywają.
Znaczna część surowych rud metali ziem rzadkich oraz innych pierwiastków jest wydobywana właśnie w Birmie, do Królestwa Środka trafiając w celu obróbki – i dopiero stamtąd jest eksportowana, jako „chińskie”. I ten dopływ surowców ewolucja losów birmańskiej wojny właśnie postawiła pod znakiem zapytania. Coraz częściej słychać, że w interesie innych krajów (zwłaszcza USA) byłoby wsparcie birmańskich rebeliantów.
Jeszcze jednym egzotycznym miejscem, które również może mieć tu znaczenie, jest Grenlandia. Na największa wyspa świata, która stała się tematem w związku z niedwuznacznymi propozycjami Donalda Trumpa dot. jej przejęcia, dysponuje ogromnymi złożami metali ziem rzadkich. W te intensywnie inwestują podmioty amerykańskie (nie one jedyne zresztą). Podobne projekty są też realizowane na pustkowiach środkowej Australii, w dżunglach Wietnamu czy Malezji – wszędzie, gdzie wydobycia nie kontrolują Chiny.
Śliskie procesy historyczne, i co z nich wynika
Wszystkie one są częścią szerszego procesu, który zarysował się już jakiś czas temu, a który sprowadza się do pewnego przesilenia w ocenie ryzyka, jakie stanowią Chiny jako dominujący dostawca metali ziem rzadkich. O procesie tym alarmowano od lat, jednak koszt ryzyka ewidentnie nie przeważał nad kosztem, jakiego wymagają nowe inwestycje w wydobycie metali ziem rzadkich – zarówno w krajach egzotycznych, jak i Europie i Ameryce. To, obserwując te inwestycje, teraz uległo zmianie.
Wedle niektórych obserwatorów Chiny, nakładając teraz swoje bezprecedensowe embargo, „uciekają do przodu”. I wykorzystują swoją przewagę, kiedy są w stanie – bo za kilka lat mogą tej okazji nie mieć. I w istocie, w tym momencie restrykcje, jeśli nie ulegną zniesieniu/osłabieniu w wyniku negocjacji z Waszyngtonem, mogą okazać dla światowego przemysłu (zwłaszcza amerykańskiego, choć i też europejskiego) się faktycznie bolesne. Albo raczej – kosztowne.
Mylna byłaby jednak opinia, w myśl której Chiny całkowicie kontrolują metale ziem rzadkich – jak jedwab w epoce starożytności (dopóki sekretu jego produkcji nie wykradli im Bizantyjczycy). Chińska dominacja na tym rynku bardziej przypomina niegdysiejszą dominację państw arabskich na rynku naftowym. I podobnie jak w przypadku kryzysu naftowego w 1973 r. i odcięcia dostaw paliw z Bliskiego Wschodu do krajów zachodnich, okazało się to bolesne.
W dłuższej jednak perspektywie przyniosło dywersyfikację źródeł dostaw – i podmycie naftowego monopolu. Niewykluczone, że i tym razem będzie podobnie.