Upadek dolara to chwilowy mit? Bloomberg: 'Tworzą go fundusze hedgingowe’. Jak?

W ostatnich tygodniach świat finansowy żyje nowym hasłem tzw. „Debasement Trade”. Brzmi groźnie, niemal jak zapowiedź upadku dolara i końca obecnego porządku monetarnego. W praktyce jednak ta medialna etykieta skrywa mieszankę przesady, emocji i zwyczajnej gry interesów dużych funduszy, które zawsze znajdą sposób, by zrobić szum wokół własnych pozycji.

Niektórzy – Ray Dalio, Ken Griffin czy Jamie Dimon – ostrzegają przed niekontrolowanym zadłużeniem USA i utratą globalnej dominacji dolara. Ale podobne narracje wracają jak bumerang przy każdym cyklu stóp procentowych i każdej rysie na wykresie inflacji.

Zatem czy to nie część teatralnej choreografii Wall Street? Choreografii, w której nawet najwięksi prorocy katastrofy mają zwykle portfel ustawiony dokładnie pod to, czego się publicznie „obawiają”.

Dolar ma się zaskakująco dobrze

Na przekór alarmistom amerykańska waluta wciąż trzyma się mocno. W ostatnim miesiącu zyskała około 3%, a jej siła względem długoterminowych średnich pozostaje wyraźna. Rezerwy banków centralnych nadal w większości denominowane są w dolarze, a globalny handel walutowy kręci się wokół zielonego papieru tak samo jak dekadę temu. To trudno pogodzić z narracją o „dewaluacji imperium”.

Rynki akcji w USA też nie wyglądają jakby straciły wiarę w dolara — indeksy są blisko historycznych maksimów, a przepływy kapitału w obligacje skarbowe pokazują coś wręcz przeciwnego niż „ucieczkę od długu państwowego”: zagraniczni inwestorzy wracają, przyciągani przez wysokie rentowności.

Złoto oczywiście błyszczy — w tym roku podrożało o blisko 50%. Ale trudno powiedzieć, by nagle stało się alternatywną walutą rezerwową. Większość zakupów metalu to czysta spekulacja, napędzana przez momentum traderów i fundusze, które śledzą ruch cen niczym surferzy łapiący kolejną falę.

Podobnie z kryptowalutami: one również rosną, dopóki nie spadną. Ubiegły weekend przypomniał, jak cienka jest granica między „cyfrowym złotem” a rynkiem bez siatki bezpieczeństwa.

Złoto, srebro i Chiny

Pierwszy impuls do wzrostu cen metali szlachetnych przyszedł z Azji – po tym jak Pekin wyciągnął lekcję z zamrożenia rosyjskich rezerw w 2022 roku. Chińskie banki centralne zaczęły skupować złoto jako ubezpieczenie przed podobnym scenariuszem. Ale obecny rajd to już nie polityka, tylko czysta spekulacja. Srebro – które od kwietnia zdrożało o ponad 70% – stało się odbiciem złotego trendu, a do tego dochodzą obawy o płynność londyńskiego rynku metali.

Tyle że makroekonomicznego przełomu w tym nie widać. Rezerwy walutowe świata nie zamieniają się masowo w kruszce, a poważni zarządzający nie pozbywają się obligacji na rzecz „świecących aktywów”.

Rentowności spadają, nie rosną

Jeśli ktoś rzeczywiście wierzy, że dolar się „dewaluje”, wystarczy spojrzeć na krzywą dochodowości. Rentowność 30-letnich obligacji USA jest dziś o pół punktu procentowego niższa niż w maju. Dwuletnie papiery osiągnęły najniższy poziom od trzech lat. Ale to nie jest klimat „ucieczki od dolara” — raczej faza normalizacji po zbyt długim okresie podwyższonych stóp.

Rynki już prawie w pełni wyceniają kolejną obniżkę Fedu 29 października, a niższe stopy niekoniecznie muszą wywołać inflacyjną falę. Wzrost ceł praktycznie nie przelał się jeszcze na ceny konsumenckie.

Podobne sygnały płyną z innych krajów rozwiniętych. W Wielkiej Brytanii rentowności długoterminowych obligacji spadły o 30 punktów bazowych względem tegorocznych szczytów. Japonia – mimo politycznej zawieruchy – wciąż utrzymuje kontrolę nad długim końcem krzywej. Francja, choć targana kryzysami rządowymi, pożycza taniej niż Włochy. To nie wygląda na początek nowej epoki zadłużeniowego chaosu.

Zaufanie nadal jest walutą świata

Nie oznacza to jednak, że rządy mogą spać spokojnie. Różnica między rentownościami dwu- i trzydziestoletnich obligacji w USA jest wciąż o 100 punktów bazowych szersza niż rok temu – sygnał, że inwestorzy nie wierzą w długofalową stabilność fiskalną. Ale to raczej ostrzeżenie, nie wyrok.

Departament Skarbu już dostosowuje emisję – więcej krótkoterminowych papierów, mniej długiego długu. Rynek to akceptuje. Nikt nie odwraca się plecami do amerykańskiego długu, po prostu zarządzający chcą większej elastyczności.

Na końcu warto przypomnieć, że nawet jeśli świat flirtuje z ideą powrotu do złota czy cyfrowych alternatyw, to w momentach prawdziwego kryzysu inwestorzy wracają tam, gdzie państwo gwarantuje płynność i wypłatę – do obligacji skarbowych. Wystarczy przypomnieć błyskawiczne stworzenie przez Fed programu Bank Term Funding po upadku Silicon Valley Bank. System fiat ma swoje wady, ale też nauczył się dbać o własne przetrwanie.