Unia Europejska „zwalczy” blackouty – cenzurą. Już nie będzie o nich głośno. Zielony ład w natarciu?

Nie przebrzmiały jeszcze echa niedawnego, gigantycznego blackoutu, który pod koniec kwietnia bez ostrzeżenia wstrzymał normalne życie na Półwyspie Iberyjskim. Choć dotknął on głównie Hiszpanię i Portugalię, efekty odczuwalne były także w innych krajach. Było to największe, najbardziej masowe i bolesne zjawisko tego typu, jakiego Unia Europejska i wchodzące w jej skład kraje kiedykolwiek we współczesnej historii doświadczyły.

Biorąc to pod uwagę, można by pomyśleć, że Stary Kontynent – a przynajmniej ludzie i organy powołane do tego (tym bowiem uzasadniają swoje istnienie na koszt podatnika) – z miejsca zajmą się wyciąganiem wniosków, wprowadzaniem zmian i dbaniem, by wydarzenie takie już więcej się nie powtórzyło. I to tak pronto. Kto jednak tak właśnie by pomyślał, byłby w błędzie. Nie doceniłby faktu, że mowa o Unii Europejskiej, z całym tego bagażem konsekwencji.

Oczywiście, również i Unia Europejska i jej organy biurokratyczne, wyciągają wnioski z niedawnego blackoutu. Ten ostatecznie stanowił kryzys, a jak chce przysłowie, „never let the crisis go to waste”. Przysłowie to wielokroć wykorzystywali politycy i biurokraci na całym świecie, by rozszerzać swoją władzę i kontrolę. Czynili to w sposób, który nie byłby możliwy bez piorunującego, lecz chwilowego wrażenia, jakie na społeczeństwie wywarł kryzys. Potem kryzys mijał, a nowo uzyskana władza pozostawała…

Urzędnicy Komisji Europejskiej, jeśli w czymkolwiek można ich uznać za niekwestionowanych specjalistów, to właśnie w proceduralnym rozpychaniu się łokciami i wyszarpywaniu dla siebie coraz większego zakresu władzy, którego zainteresowane kraje nigdy nie planowały im nad sobą przyznać. Nie będzie zatem zaskoczeniem, że tak jest także i w tym przypadku. Unia Europejska ma bowiem plan, w jaki sposób przygotować się do podobnych blackoutów – od którego spadają przysłowiowe kapcie.

Unia Europejska na posterunku

Przyznała to ustami komisarz ds. przygotowania, zarządzania kryzysowego oraz równości, niejakiej Hadji Lahbib. Pani Lahbib udzieliła otóż wywiadu hiszpańskiemu dziennikowi El Mundo, w którym rozwodziła się nad Strategią przygotowawczą UE, a która ma pomóc w takich przypadkach. Strategia ta, jak przyznała pani komisarz bez ogródek, a nawet z czymś w rodzaju skwapliwości, w pierwszej kolejności przewiduje… „walkę z dezinformacją”! To właśnie „dezinformacja”, a nie niedziałająca sieć jest tu problemem!

Jak bowiem zakłada Unia Europejska, przypadki takie jak ostatni blackout w Hiszpanii, w żadnej mierze nie są efektem obsesji Zielonego Ładu czy natrętnego wmuszania krajom Europy tzw. neutralności klimatycznej – ale „zewnętrznej dezinformacji i manipulacji”. Aby owo rzekome zagrożenie zwalczać, unijni biurokracji chcą rozwinąć działania cenzorskie. Pomocą ma tu być zestaw narzędzi Foreign Information Manipulation and Interference (FIMI), który eurokraci zapisali sobie w niesławnej legislacji Digital Services Act (DSA).

Może i będą ruiny, ale za to ekologiczne

A sieć elektryczna, w coraz większym stopniu opierana o niepewne i zawodne, ale ideologicznie i „klimatycznie” prawomyślne źródła słoneczne i wiatrowe? Ale po co o tym mówić…? Pani komisarz Lahbib z pewnością nie była do tego skłonna. Zresztą co tam jakieś blackouty, kiedy już niedługo planeta spali sie na popiół, jeśli natychmiast Europa (i tylko Europa – inne kraje jakoś nie są do tego skłonne) nie ograniczy swoich emisji węglowych do zera.

Brzmi to absurdalnie? Najpewniej. Warto jednak pamiętać, że w imię dokładnie tych samych, obłąkanych (a przy tym skrajnie niedemokratycznych) założeń, Unia Europejska efektywnie rujnuje przemysł na Starym Kontynencie. Nie tylko w tzw. Nowej Unii – która miała okazję przekonywać się, że wspólnocie interesy niektórych krajów są równiejsze niż innych – ale także w Niemczech czy Francji. Ale przynajmniej ta deindustrializacja nie spotka się z falą krytyki. Tę bowiem się ocenzuruje.