Nie tak dawno, z okazji obchodzonego w Maroku Święta Tronu, władca tego kraju ułaskawił tysiące ludzi. W tej liczbie byli m.in. dysydenci, dziennikarze i inni „polityczni”. Teraz przyszła kolej na kolejną falę ułaskawień. Szczęśliwców tych łączy jedno zajęcie – uprawa marihuany.
W tej liczbie znalazło się niemal 4,8 tys. osób. Zostały one skazane za uprawę konopi indyjskich lub były o nią oskarżone (względnie ścigane, jeśli nie zdołano ich ująć). Ten najnowszy krok króla, w odróżnieniu od pokazowego nieco okazania łaski jego krytykom, ma jak najbardziej praktyczny wymiar.
Jak zapowiedzieli bowiem przedstawiciele rządu, osoby te będą mogły wrócić do swojego zajęcia. Pod pewnymi warunkami, naturalnie, ale jednak. W szeroko pojętym międzyczasie uprawa marihuany doczekała się bowiem w Maroku legalizacji. I to z jakim efektem…
Uprawa marihuany – lokomotywą ekonomii?
Od momentu legalizacji w 2021 r. produkcja popularnego „zioła” w tym kraju rosła w zawrotnym tempie. Zgodnie z prawem, uprawa marihuany była dopuszczalna do celów medycznych i przemysłowych. Z zezwolenia wyłączono użytek rekreacyjny – przynajmniej formalnie.
Zezwolenie zostało też ograniczone terytorialnie do wiejskich prowincji w regionie Rif. Warto odnotować, że nie było to ze strony władz jakieś nowatorskie pociągnięcie, lecz jedynie zaprzestanie walki z wiatrakami, w którą te się angażowały.
Rzecz bowiem w tym, że w regionie tym – trudno dostępnych, odizolowanych okolicach w paśmie Gór Atlas – uprawa marihuany miała miejsce od stuleci. I żadne działania, ani królewskich władz Maroka, ani kolonialnych władz francuskich i hiszpańskich, nie były w stanie tego zmienić.
Region ten zresztą słynie także z innych nie do końca legalnych aktywności oraz starć lokalnej ludności z władzami, zaś pojęcie prawa (przynajmniej tego formalnie obowiązującego, państwowego) jest tam swego rodzaju abstrakcją, której nie poświęca się wiele uwagi.
Multum rąk wyciągniętych po profity
W tym kontekście można mieć wątpliwości, czy rządowy plan „ucywilizowania” handlu marihuaną całkowicie się powiedzie. Brak bowiem gwarancji, że nieufni wobec władz hodowcy będą faktycznie zainteresowani ubieganiem się o zezwolenia w ANRAC, urzędzie regulacyjnym ds. marihuany.
Kwestią drażliwą jest tutaj oczywiście aspekt finansowy i opodatkowanie działalności. Z drugiej strony, celem rządu ma być podcięcie monopolu przemytników, którzy dotąd przejmowali większość zysków. Możliwe więc (choć nieprzesądzone), że legalna działalność rynkowa może się hodowcom opłacić.
Niezależnie jednak od kwestii legalności lub jej braku, produkcja w Maroku w ciągu ostatnich trzech lat wprost wystrzeliła. Wedle oficjalnych danych, kraj ten jest największym producentem marihuany na świecie. I głównym jej dostawcą – zwłaszcza do Europy, ale też na inne kontynenty.
Czasem zresztą przybiera to nieco komiczne akcenty – przykładowo, w reakcji na działania izraelskich sił zbrojnych, marokańscy przemytnicy narkotykowi ogłosili bojkot dostaw dla izraelskich dealerów owych „dóbr”, powodując jakoby wielomilionowe straty.