Portal X, bywszy Twitter, zaproponuje swoje rozwiązanie do walki z dezinformacją i manipulowaniem informacjami na rynku. Chodzi o słynne Community Notes – postrach polityków, celebrytów, influencerów i innych publicznych person, które produkują się na Twitterze. Mogłyby one pojawić się w innych mediach społecznościowych, a także – być może – nawet w niektórych mediach tradycyjnych.
O możliwości takiej wspomniała prezes X/Twittera, Linda Yaccarino. Jej wypowiedź na paryskiej konferencji technologicznej VivaTech (notabene niejedynej ciekawej wypowiedzi tamże), stwierdziła, że jak najbardziej można wyobrazić sobie „podzielenie” się narzędziem Community Notes z innymi podmiotami na rynku.
Nie wiadomo na razie, na jakich zasadach miałoby się to odbywać. Czy w formie pełni rynkowej (tj. w formie płatnej licencji) czy wedle jakichś innych reguł. Logika i praktyka działania firm technologicznych podpowiadałaby raczej to pierwsze.
X/Twitter jest jednak własnością Elona Muska, a ten jest znany z pewnej dozy nieprzewidywalności. Jak również określonego zaangażowania ideowego, które niekiedy dyktuje mu działania wykraczające poza zwykłą działalność biznesową.
Community Notes – młot na „twarze z ekranu”
Rozpowszechnienie się Community Notes byłoby z pewnością ciekawą opcją dla szerokich kręgów użytkowników. Dla odmiany polityków, dziennikarzy, influcencerów czy osobistości medialnych może przyprawić to o zły humor, jeśli nie o zgrozę.
W tradycyjnych mediach wspomniane indywidua często traktuje się z daleko posuniętą rewerencją i w białych rękawiczkach. Przynajmniej wedle opinii rozpowszechnionych pośród szerszego audytorium internautów. Na żadne specjalne względy nie mogą owe persony liczyć natomiast ze strony społeczności użytkowników X/Twittera.
Od czasu wprowadzenia Community Notes – narzędzia dla użytkowników do „zdemokratyzowanej” kontroli dezinformacji – mogą oni głosować nad dodaniem oddolnego kontekstu do nieobiektywnej lub manipulującej wypowiedzi.
Zdążyli w ten sposób już wielokroć przyłapać na kłamstwie, wykpić lub upokorzyć osoby publiczne, które mijały się z prawdą lub standardami uczciwości. Naturalnie na ten zaszczyt zdążyły się również załapać liczne osoby nienależące do powyższej kategorii, które były po prostu uprzejme wyrazić odpowiednio „kontrowersyjną” opinię.
Quis custodiet ipsos custodes?
Dotychczas rozwiązaniem, po które sięgało wiele mediów i instytucji w zakresie weryfikacji faktów o wątpliwym uzasadnieniu faktograficznym, były instytucje tzw. niezależnych fact-checkerów.
Naturalnie, problemy dotyczące stopnia niezależności owych podmiotów pojawiły się równie szybko, jak one same. Liczne były przypadki, w których „niezależnych” fact-checkerów uznawano za równie nieobiektywnych, co doniesienia medialne, które „sprawdzali”.
Nic dziwnego – były to bowiem często podmioty powiązane z dotychczas istniejącymi ośrodkami medialnymi i akademickimi. Innymi słowy, także tymi, których zasadność wypowiedzi mieli jakoby sprawdzać. Stąd też nie zaskakuje fakt, że ich wiarygodność w szerokim odbiorze stała pod sporym znakiem zapytania.
Walka z dezinformacją – wersja DIY
W odróżnieniu od tego, ciężko zarzucić jest indywidualne uprzedzenia czy stronniczość szerokiemu gronu autorów i głosujących w ramach Community Notes. Niewiele lub nic ich bowiem nie łączy, i najczęściej w ogóle się oni nie znają.
Funkcję tę pierwotnie wprowadzono w 2021 roku. Musk masowo rozpowszechnił ów system w 2023 roku, po przejęciu portalu. Zastąpił nim masowo zwalnianych z ówczesnego Twittera moderatorów, którzy – wedle licznych skarg dyskutantów – arbitralnie cenzurowali swobodę wypowiedzi na portalu. I byli przy tym dalecy od bezstronności.
Nowe narzędzie oparło się w związku z tym o crowdsourcing informacji – gdzie indywidualne uprzedzenia polityczne unieszkodliwiał efekt skali. I to, w opiniach użytkowników, w dużej mierze zadziałało.