Stany Zjednoczone zmierzają do uchylenia surowych i stanowiących istotny ciężar dla rynku motoryzacyjnego norm. Nie chodzi przy tym o poluzowanie norm dotyczących kierowców – te akurat USA wzmacniają, unieważniając prawa jazdy tysięcy nielegalnych imigrantów, którzy uzyskali je mimo formalnej bezprawności przebywania w USA (a którzy ostatnio spowodowali tam serię głośnych wypadków) – lecz maszyn i zasilającego je paliwa.
Konkretnie, chodzi o normy efektywności paliwowej. Surowe normy w tym zakresie wprowadzono – mając na względzie ideologiczne kwestie „polityki klimatycznej” – za kadencji administracji Bidena. Ich promulgacja doprowadziło jednak do oczywistych podwyżek cen samochodów, a także „interesujących” niekiedy absurdów. Jak np. te, że auta kombi, niegdyś w USA powszechne, zostały niemal wyparte z rynku, podczas gdy minivany, jako „lekkie ciężarówki”, podlegały łagodniejszym normom – i utrzymały się.
Paliwa jako narzędzia rewolucji
Teraz ekipa Trumpa zmierza do uchylenia tych reguł. Propozycje dot. tej kwestii opublikowała Narodowa Administracja Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (NHTSA), podlegająca federalnemu Departamentowi Transportu. W myśl propozycji, wymagane minimalne progi dot. efektywności wykorzystania paliwa w samochodach osobowych (Corporate Average Fuel Economy – CAFE) miałyby zostać zredukowane z 21,4 litra paliwa zużytego na każdy przejechany kilometr do 14,67 litra.
Choć tak wcześniejsze, jak i zaktualizowane progi dotyczyłyby w pełni dopiero aut produkowanych od 2031 roku, to wprowadzeniu wymogów towarzyszyła intensywna krytyka producentów motoryzacyjnych, jak i podejrzenia, że ekipa Demokratów celowo i z rozmysłem narzucała absurdalnie wygórowane normy efektywności – tak, aby uczynić samochody z klasycznymi silnikami zaporowo kosztownymi, zmuszając nawet niechętnych ku temu kierowców do przesiadki na EV.
Powiew benzynowej świeżości
Wcześniej, już w lipcu tego roku, rząd federalny pod kierunkiem Trumpa zrezygnował z nakładania grzywien na producentów aut niespełniających wymogów z czasów poprzedniej administracji. Wedle szacunków, może to obniżyć przeciętną cenę samochodu osobowego o 900 dolarów, i przyczynić się do zwiększenia ich sprzedaży w USA o 47 tys. rocznie. Co ciekawe, decyzja wywołała entuzjazm nie tylko pośród producentów amerykańskich, ale też europejskich – mimo faktu, że ma ona promować reshoring.
Ci pierwsi odnotowali naturalnie zyski – ceny udziałów po ogłoszeniu decyzji General Motors zyskały 1,2%, Forda 1%, zaś amerykańskie notowania Stellantis aż 4,7%. – obok nich zaskoczyły wyceny akcji firm ze Starego Kontynentu: Renault zyskał 3,3%, Volkswagen 2,1%, BMW 1,8%, zaś Mercedes-Benz 1,5%. Także u producentów azjatyckich powiało optymizmem, w wyniku czego Toyota zyskała 2,5%, Honda 1,9%, zaś Hyundai 1,3% wyceny akcji.