Telegram do cenzorów: ani grzywny, ani podporządkowania się. Urzędnicy, sąd

Australijski sąd w wydanym właśnie postanowieniu nakazał adwokatom reprezentującym znany komunikator Telegram, aby zawęzili i sprecyzowali swój pozew, który wytoczyli głównej australijskiej instytucji odpowiedzialnej za cenzurę swobody wyrazu oraz cyfrową inwigilację w Sieci. Pozew ten ich zdaniem jest bowiem niedopuszczalnie szeroki. To, jak twierdzi komunikator, kolejna próba uniknięcia przez australijskich urzędników konieczności wytłumaczenia się z podjętych przez nich decyzji.

W całej tej batalii prawnej Telegram pozwał niesławny Urząd Komisarza ds. eBezpieczeństwa (eSafety Commissioner). Kierująca nim niejaka Julie Inman Grant, notabene z pochodzenia amerykanka, wyemigrowała z USA, ponieważ zakres wolności słowa gwarantowany tam na mocy I poprawki do amerykańskiej konstytucji był jej zdaniem rażąco, nieznośnie szeroki, i nie dawał podstaw do „walki z nienawiścią” czy innych eufemistycznych określeń na cenzurę swobody wyrazu.

Inman Grant uciekła przed strasznymi skutkami wolności słowa do Australii. Tam, mianowana Komisarzem eBezpieczeństwa, niestety nabrała wiatru w żagle. W toku swojej kadencji usiłowała już m.in. zmusić Elona Muska do przywrócenia na X/Twitterze upolitycznionych, „postępowych” standardów moderacji z czasów przed przejęciem przez niego portalu, czy wymóc wprowadzenie w Australii prawnego przymusu legitymowania się z imienia i nazwiska jako warunku możliwości samego skorzystania z Internetu.

Przypuszczalnie najgłośniejszym – i bez mała najbardziej bezczelnym – jej pociągnięciem była próba egzekwowania australijskich „standardów bezpieczeństwa” poza granicami Australii i wydawania decyzji administracyjnych cenzurujących (personalnie!) treści publikowane przez mieszkańców Europy czy Ameryki. Działania Grant, popierane przez lewicowy rząd Partii Pracy, były jednak tak rażące, że nawet w Australii parlament wszczął przeciwko niej postępowanie wyjaśniające.

Pani komisarz uprzejmie pyta

Nie on jeden ma z panią komisarz na pieńku. Innym, prócz oczywiście X czy forów internetowych w rodzaju 4chana, jest komunikator Telegram. Najnowsze starcie komunikatora z australijską biurokratką dotyczy decyzji tej ostatniej o nałożeniu na firmę niemal milionowej kary za coś, czego Telegram nie tylko nie miał obowiązku zrobić, ale o czym nawet nie został poinformowany. Sprawa swój początek wywodzi w marcu 2024 roku.

Urząd Komisarza wysłał wtedy szereg żądań do największych firm technologicznych (jak Google, Facebook, X/Twitter czy Reddit) z żądaniem wytłumaczenia się, w jaki sposób firmy te zwalczają „terror i treści przemocowo-ekstremistyczne” na swoich stronach. Oczywiście w gronie tak uprzejmie zapytanych firm był też Telegram. Nie wnikając w problem eufemizmów i tego, co faktycznie Grant pod tymi pojęciami rozumiała, powołała się ona na zapisy Ustawy o Bezpieczeństwie w Sieci z 2021 roku.

Nazwa nieprzypadkowo jest tutaj identyczna z podobnie niesławną brytyjską ustawą (na podstawie której każdego dnia dziesiątki internautów są dziś w Wielkiej Brytanii aresztowani za „przestępstwa” wyrażania własnych poglądów – wystarczy że te komuś się nie spodobają). Jej australijska wersja obligowała firmy zarządzające mediami społecznościowymi do dostarczania takich informacji w ciągu 49 dni. W teorii zatem, jak twierdzi Grant i jej prawnicy, ma ona prawo do podobnych żądań.

Adwokaci firmy Telegram odparli jednak, że przede wszystkim… nie prowadzi ona portalu społecznościowego – a tylko (i aż) popularny komunikator. Fakt, że pani Grant tak „zinterpretowała” zakres działalności firmy, nie zmienia tutaj formuły technicznej ani prawnej, w której działa. Co za tym idzie, twierdzą prawnicy, Telegram nie miał w ogóle obowiązku odpowiedzieć na jej pismo ani dostarczać informacji. Dodali jednak, że i tak to zrobił, z dobrej woli.

Telegram płacić nie chce. I słuchać się bezprawnych poleceń też

Mimo to Urząd nałożył na niego grzywnę, w wysokości niemal miliona dolarów australijskich – a to dlatego, że odpowiedź przesłał po terminie, który Grant wyznaczyła. Telegram odparł na to, że uczynić tego wcześniej nie był w stanie, ponieważ sami urzędnicy nie zdołali nawet skutecznie ustalić adresu firmy, i przesłać jej wezwania. Mieli wysłać dokumenty na nieprawidłowy adres w Dubaju oraz niezwiązane konta emailowe firmy.

Co za tym idzie, Telegram po prostu nie wiedział o żądaniu Urzędu Komisarza – tymczasem urzędnicy zachowali się tak, jakby to, że firma nie została skutecznie powiadomiona, było jej problemem, i w lutym 2024 roku ogłosili nałożenie wspomnianej grzywny. Kierując się rachunkiem czysto ekonomicznym, firmie zapewne bardziej opłacałoby się tę grzywnę zapłacić niż finansować długi proces – mimo to Telegram urząd pozwał. Podważając zasadność zarówno grzywny, jak i samego, początkowego żądania.

To jednak – pozew zarzucający urzędnikom bezpodstawne działania nie w jednym, a w dwóch wymiarach – okazało się szokujące dla prawników Urzędu. Zwrócili się oni do sądu z prośbą, by ten nakazał adwokatom firmy „doprecyzowanie”, o co w istocie im chodzi. I sędzia właśnie taki nakaz wydał, polecając złożenie zaktualizowanego pozwu do 7. listopada, pod groźbą nierozpatrzenia kwestii nie ujętych w zaktualizowanej dokumentacji.

Telegram musi zatem teraz wszystkie swoje zarzuty przepisać jeszcze raz, i jeszcze raz złożyć. Może za kolejnym razem się uda…